niedziela, 24 sierpnia 2014

Z wizytą u Finów

Prócz miejsc znanych bywam też w takich, które nie znajdują, w moim odczuciu, należytego miejsca w zbiorowej świadomości odnośnie krajobrazu naszej aglomeracji. Jedną z takich ciekawostek są tzw. fińskie domki. To o nich dziś będzie niedługi wpis. O prostych "finach". Zwykłych i niezwykłych jednocześnie - przez niektórych uznane już za zabytek a już na pewno jako fragment dziedzictwa architektoniczno-urbanistycznego regionu. Bo tak też jest w istocie. 



Nigdzie indziej w kraju jak właśnie na Górnym Śląsku powstawały te zespoły całkiem sympatycznych drewnianych domów. To były bardzo siermiężne czasy. Polska dopiero zaczynała się dźwigać ze zniszczeń II Wojny Światowej. Wszechobecny głód mieszkaniowy. Lecz na Śląsku masowe, tużpowojenne budownictwo miało swój dodatkowy wymiar - chodziło o zachęcenie do powrotu polskich reemigrantów, z Zachodu. Wielu z nich uciekło z kraju za chlebem jeszcze przed wojną. Teraz nowy wspaniały system, jakim miał być socjalizm, miał dać ludziom dach nad głową z prawdziwego zdarzenia. Przede wszystkim był to dar wdzięcznego narodu oraz partii komunistycznej dla dzielnych górników, wyrąbujących nie tylko węgiel do naszych pieców, lecz także podwaliny pod nową socjalistyczną przyszłość ojczyzny, w walce o pokój i dobrobyt
Umowa była prosta. Do Finlandii pojechał nasz węgiel, w zamian my dostaliśmy drewno a w zasadzie gotowe drewniane prefabrykaty, z których w mig można było poskładać chałupę. Szacuje się, że w latach 1947-61 w kraju powstało jakieś 3000 "finów", z czego oczywiście lwia część w Aglomeracji Katowickiej. Do dziś największe drewniane osiedla, liczące po 100-300 domów, przetrwały w Bytomiu Miechowicach, Sosnowcu Klimontowie, Będzinie Boleradzu, Knurowie albo Lędzinach. 
Od początków zakładano, iż drewniane osiedla są rozwiązaniem przejściowym, obliczonym na góra 30 lat. Rzeczywistość jednak zweryfikowała to na swój sposób. Nie znaczy to jednak, że nie zniknęły w całości niektóre osiedla. W ten sposób pozbyto się "finów" z pejzażu Katowic. Musiały się usunąć pod naporem wielkiej płyty, bo przecież to nie wypadało aby w nowoczesnej stolicy województwa mielibyśmy do czynieniem z archaiczną zabudową rodem z najdzikszych ostępów Syberii. Duże katowickie osiedla fińskich domków wymazywano pod budowę kolejno osiedli Tysiąclecia, Witosa, Kukuczki albo Brynowa. Oj, często z żalem Górnoślązacy wyprowadzali się z owych domków.

I na poniższej fotografii z sosnowieckiego Klimontowa widać napór socjalistycznej, betonowej myśli technicznej. Dobrze, że wielkie, zagórskie blokowiska zatrzymały się w odpowiednim momencie, dzięki czemu dziś możemy oglądać jeden z większych zespołów drewnianej zabudowy, nie tylko województwa. 
 

1 komentarz:

  1. Dwa takie osiedla zachowały się też w Warszawie. Z czego na jedno napór i zakusy są właśnie teraz.

    OdpowiedzUsuń