niedziela, 29 listopada 2015

A więc gdzie jest centrum Rudy Śląskiej?

No właśnie? Niejeden zadaje sobie to pytanie. Czasem już mieszkańcy sąsiednich miejscowości, bowiem tutejsi do takiego stanu rzeczy już przywykli. Przede wszystkim mogą się spytać przyjezdni – gdyż rzecz zdawałoby się tak oczywista, jakim jest centrum, w zasadzie w tym mieście nie istnieje. Znany mi nie od dziś rozkład przestrzenny wielu polskich miast, uwarunkowany takimi a nie innymi czynnikami historycznymi oraz naturalnymi nie pozwala mi sobie przypomnieć drugiego takiego przykładu. Trzeba przyznać, że miasto dość młode (formalnie prawa miejskie dla kolonii Ruda oraz Nowy Bytom w 1939 roku, lecz weszły w życie dopiero w 1947 roku, zaś dzisiejsze miasto to efekt połączenia miast Nowy Bytom i Ruda w 1959 roku) – lecz czy to warunkuje fakt braku dzielnicy, całościowo skupiającej centralne funkcje? W rzeczywistości okoliczne kolonie fabryczne formowały się na tych terenach od dwóch stuleci co najmniej. Jednak nie na tyle aby zlać się w naturalną całość. W podobnej sytuacji były przecież niegdyś inne miasta np. sąsiednie Zabrze. No tak, ale to było przeszło stulecie temu – a i trzy kolonie, niegdyś wyraźnie odrębne (Małe Zabrze, Stare Zabrze, Dorota) znalazły się na tyle blisko aby w końcu scalić się w obraz dzisiejszego Centrum.
Oczywistym typem dla centrum rudzkiego świata niech będzie Nowy Bytom (popularnie Fryna od niemieckiej nazwy kolonii – Friedenshütte), gdzie skupione są urzędy lokalnego szczebla. Choć to wcale nie reguła m.in. siedziba Muzeum Miejskiego w Rudzie albo sądu w Wirku. Znajdą się pewnie i tacy dla których swoistym centrum miasta stanowi Ruda (wybrane urzędy, stacja kolejowa) albo Wirek (głównie handel). Jakkolwiek by nie było rudzkie kolonie i dzielnice noszą w sobie pewien stary, postindustrialny urok.
Jest w zasadzie jeszcze jedno miasto w obrębie aglomeracji gdzie należy się zapytać o jego strukturę, słysząc od czasu do czasu pytanie, gdzie ono ma faktycznie centrum. Tym miastem są Tychy, lecz to już zupełnie inna historia i temat na odrębny post. 


Kościół p.w. św. Pawła (ukończony w 1912 roku) stoi przy placu Jana Pawła II (dawnym pl. Wolności), który w wyniku pseudomodernizacji przed laty utracił niemal całą zieleń (liczne drzewa i trawnik). Obawiam się, że popaćkany beton oraz granit nie przyciągają tak łatwo mieszkańców ani potencjalnych turystów. Z prawej fragment modernistycznego magistratu, z 1929 roku.


Od czasu do czasu odżywają koncepcje, w myśl ogólnych trendów socjologiczno-urbanistycznych, o budowie stref wydzielonych, w tym deptaka, co w tym mieście jest dość utrudnione. Na zdjęciu przykładowa zabudowa okolicy skrzyżowania ul. Niedurnego/Chorzowskiej/Czarnoleśnej/Pokoju, zwanego potocznie Rozamundą (od nazwy działającej w pobliżu huty cynku w latach 1836-1931) – wieża ciśnień z 1908 roku oraz kamienica z 1910 roku z charakterystycznym zegarem słonecznym na ścianie.  

 
Czasem spotykam wizje o rozbudowie dzielnicy m.in. budowie rynku „bis” na tyłach kościoła (fotografia) albo deptaka w ciągu ul. Niedurnego (wymagałoby to utworzenia małej obwodnicy dzielnicy). 


Formalnie w granicach dzielnicy znajduje się charakterystyczna kolonia robotnicza sąsiedniej huty. Jej centrum stanowił niegdyś wielki dom towarowy – tzw. Kaufhaus – z 1904 roku. Dziś to zwyczajowa nazwa osiedla, która wyparła te oficjalne (pierwotnie Gute Hoffnung (Kolonia Dobrej Nadziej) a w II RP – Kolonia Styczyńskiego). To dzięki tej budowli gmina stała się wówczas jedną z ważniejszych w regionie jeśli chodzi o handel – służyła nie tylko robotnikom tutejszej huty. 


Nowy Bytom jest objęty coraz szerszymi pracami rewitalizacyjnymi, przy jednoczesnym, powolnym upadku tutejszych zabytków techniki (wyburzone zabytkowe zabudowania kopalni Pokój, niepewny los wielkiego pieca Huty Pokój - w tle jeden z nielicznych zachowanych kominów).    

poniedziałek, 23 listopada 2015

Gliwickie rogale - czyli rzecz o nieźle sprzedanym pomyśle

Było to roku pańskiego 1683. Potężna husaria króla Jana III Sobieskiego, zdążająca na odsiecz oblężonemu, przez Turków Wiedniowi, tej pewnej nocy, biwakowała na polach szobiszowickich pod Gliwicami. Dzień wcześniej nieco pobieżnego przeglądu wojsk dokonał sam monarcha, przesiadłszy się z karocy na konia. A łącznie to było kilkadziesiąt tysięcy chłopa.  
Sam zaś polski król spędził najbliższą noc w ówczesnym klasztorze Franciszkanów (sprowadzeni z Ołomuńca), przy kościele p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego, w Gliwicach. Zaiste, było to niemałe wydarzenie dla dość prowincjonalnego miasta. Naoczny świadek tamtych wydarzeń, francuski kronikarz Francois d’Alerac odnotował ze zdumieniem, że jeszcze nigdy żaden monarcha nie spotkał się z tak entuzjastycznym przyjęciem ze strony ludu (...), co król polski ze strony poddanych cesarza. Nie zabrakło gości z innych miejscowości w tym górnośląskiego duchowieństwa. Wielu mieszkańców - zwłaszcza bogaci mieszczanie - pragnęło przygotować specjalne podarki dla króla oraz jego świty. Co jeden zechciał się przypodobać. Wtem na arenie dziejów pojawił się pewien piekarz. 


Gliwicka starówka to dziś modne miejsce spotkań. Owalnicowy układ urbanistyczny wyraźnie wskazuje na średniowieczne pochodzenie miasta - miasta, które obfituje w wartościowe zabytki. Na fotografii ratusz.
Cwany to ponoć był chłopina. Tak się też składało, że akurat zdawał egzamin przed starszymi z cechu, na majstra. Jego pomysł miał być jego przepustką do rychłego ukręcenia własnego rzemiosła a jak byśmy dziś powiedzieli kolokwialnie – biznesu. Pomysł był prosty – to pieczywo w kształcie półksiężyca, prędko i żartobliwie przezwane rogalem. Przyszły mistrz fachu zapragnął ów specjał także przedłożyć samemu królowi, niejako przy okazji dorabiając całą ideologię – a może ten zamysł miał miejsce już na samym początku?


Fragment skweru pod Zamkiem Piastowskim (tu niewidoczny), w tle wieża katedry p.w. św. Piotra i Pawła. 
 
Tak się bowiem składa, iż rogale miały także za zadanie symbolizować półksiężyc, ważny symbol, pod którym przecież walczyli Muzułmanie. Wypieki owe następnie miały zostać „pożarte” przez samą polską armię oraz monarchę, co też miało zwiastować rychłe zwycięstwo i pogrom nieprzyjaciela. I tak też, jak nas uczy historia, stało się. Kwestią nierozwiązaną niech pozostanie "legendarny" wpływ pieczywa na wynik potyczki...


Ulica Raciborska - pierwotnie zwieńczona średniowieczną bramą miejską. W tle wieża kościoła Wszystkich Świętych. 

Zanim to miało nastąpić wpierw należało całą noc pracować, w sile wszystkich gliwickich piekarzy, aby wypiec dostateczną ilość rogali dla polskiej armii, którą nakarmiono dnia następnego. Pomysł dość smacznych, o nowatorskim kształcie wypieków, przypadł do gustu wpierw komisji egzaminacyjnej, potem miejskim rajcom aż w końcu samemu królowi, słynącego ponoć z zamiłowania do dobrej kuchni. I mimo, że na naszego piekarza już czekał patent mistrzowski to jednak król Sobieski postanowił owego majstra wcielić do swej ekipy kwatermistrzowskiej aby odtąd regularnie wypiekał dla jego armii „półksiężyce”.
W ten oto sposób w Gliwicach miano wynaleźć popularne rogaliki, które dziś w międzyczasie dnia powszedniego, chrupiemy. Zapewne trochę legendy, trochę faktów. Zaś w jakich proporcjach – niech nam to już wyobraźnia podpowie. 


Ulica Szkolna, w tle wieża ratuszowa, z popsutym póki co zegarem, zwykle odmierzającym powolne zmiany tutejszej starówki.