niedziela, 31 sierpnia 2014

Tricity czyli Zabrze przyszłości

Jak wiadomo rok 1922 "rozorał" Górny Śląsk na dwie części - polską i niemiecką. Ewenement to był w skali światowej, bowiem nagle sytuacja wymogła podział terenów niezwykle zurbanizowanych i uprzemysłowionych. Budowane od dekad powiązania gospodarcze, społeczne i komunikacyjne musiały ulec rozerwaniu i w efekcie powolnej śmierci. Co więcej, region do tej pory będący jednym spoiwem na mapie gospodarczej Europy, nagle zaczął rywalizować. Polska z Niemcami. 20 lat bezprecedensowej rywalizacji. Po polskiej stronie Katowice z Królewską Hutą (od 1934 roku Chorzów). Po drugiej - Gliwice (Gleuwitz), Bytom (Beuthen) i leżące, jeszcze wówczas mało znaczące i bez praw miejskich Zabrze (Hindenburg).

Obie części startowały mniej więcej z tego samego pułapu. Trudne warunki życia po obu stronach bariery. Już wnet miało się to zmienić. Każdy z gospodarzy zechciał ukazać wszystkim tym, którzy wieszczyli zwycięstwo i rychły rozwój, stronie przeciwnej, że się zwyczajnie mylili. A rywalizować można na rozmaite sposoby. Najbardziej dobitnym przykładem, widocznym do dziś w zabudowie górnośląskich miast, to architektura tamtych lat. Polem do popisu - rodzący się styl w architekturze zwany modernizmem (i wszelkie jego odmiany). Rozpoczęła się licytacja. Kto stworzy bardziej awangardowe i nowocześniejsze gmachy użyteczności publicznej. Kto wybuduje więcej mieszkań dla robotników albo lepsze drogi. 

Polski Śląsk nie próżnował, już od lat 20. Trzeba jednak pamiętać, iż region ten, dość zasobny, systematycznie w międzywojniu usiłował swój regionalny majątek pomnażać - okazja ku temu niemała, bo autonomia. Niemal bezprecedensowa w skali kontynentu autonomia polskiego Śląska, w ramach II RP, powodowała, iż większość pieniążków wypracowanych w regionie zamiast powędrować do Warszawy, zostawała u nas. 

Niemcy nie mogli sobie pozwolić na taki komfort. Powojenne, powersalskie państwo niemieckie - Republika Weimarska - to państwo, jakkolwiek to by nie zabrzmiało, dość liche i biedne. Tysiące ludzi, w tym uciekinierów z polskiej części Śląska,  mieszkających w barakach i wagonach kolejowych. Przez chwilę zapomniany region, gdzieś na odległych, wschodnich niemieckich rubieżach. Jednak i tu środki pieniężne musiały się znaleźć. 


































Kościół p.w. św. Józefa, poświęcony w 1931 roku.

W 1926 roku po raz pierwszy zaprezentowano projekty budowy tzw. Tricity. W tym bardzo śmiałym projekcie nie tylko chodziło o scalenie trzech niemieckich miast (Gliwice-Zabrze-Bytom) w jedną całość pod względem gospodarczo-administracyjno-komunikacyjnym ale także a może przede wszystkim o budowę promieniującego niemieckością bastionu na wschodnich rubieżach państwa. Zabrze zaś, leżące pomiędzy dwoma pozostałymi miastami, w sposób naturalny miało się stać nowym centrum przyszłej metropolii. Zapewne z tego też względu miasto otrzymało prawa miejskie w owym okresie (1922).



























Blok mieszkalny, pl. Słowiański. 

Gdyby zrealizowano wszystkie ówczesne plany to dziś miasto byłoby najpiękniejszym przykładem niemieckiej architektury międzywojnia na terenie obecnego kraju. Nowy ton miastu miały nadawać nie tylko nowe osiedla na obrzeżach ale przede wszystkim Śródmieście, stworzone na gruzach starej zabudowy z przełomu wieków. Najbardziej charakterystyczne obiekty przyszłego miasta to m.in. sala teatralno-kongresowa, wieżowiec centralny czy też nowy dworzec kolejowy, częściowo przerzucony nad czterema peronami (do dziś zabrzańska stacja dysponuje tylko jednym...). Całość miałyby scalić nowe linie kolejowe, tramwajowe oraz futurystyczna kolejka podwieszana, podobna do tej z Wuppertalu.



































Architektura tegoż okresu jest niezwykle skromna i oszczędna, z perspektywy XIX-wiecznych stylów, ale za to jakże wymowna. Wszyscy już w świecie wiedzieli, że nadchodzi nowa era w architekturze. Od tej pory wszelkie zdobienia, z jakimi mamy do czynienia na XIX-wiecznych kamienicach, stały się "zbrodnią", w dodatku kojarzoną z burżuazyjnym starym światem. Teraz jedyną ozdobą miały stać się horyzontalne pierzeje, gra brył. W zabrzańskich budynkach znajdujemy także przykłady zastosowania cegieł w różnych odmianach a co za tym idzie również odcieniach. W połączeniu z odpowiednim oświetleniem słonecznym, daje to nierzadko wspaniałe efekty.




 Kościół p.w. św. Kamila, poświęcony w 1928 roku. 


Ambitne plany w zasadzie nigdy nie doszły do skutku. Pierwszą podstawową przyczyną - brak finansowania. Tym bardziej w dobie Wielkiego Światowego Kryzysu (1929-33). Gdy w 1933 roku w państwie doszli do władzy naziści - plany porzucono zupełnie. Teraz potrzeby były zupełnie inne - to rozbudowa infrastruktury (masowe, tanie budownictwo mieszkaniowe czy też program budowy autostrad), co było także efektem nieco rozdmuchanego socjalu a także konsekwentne zbrojenie III Rzeszy. 


Blok mieszkalny, ul. Dubiela. 

Warto zwrócić uwagę na fakt, iż z architekturą prezentowaną na fotografiach w poście, mamy do czynienia głównie do 1933 roku a więc okresu dojścia Hitlera do władzy. W rodzącym się totalitaryzmie jedynie słusznej władzy oraz ideologii miały zostac podporządkowane wszelkie aspekty życia społeczno-gospodarczego. W tym architektura. Nazizm zaczął odrzucać awangardowe, nowoczesne style, uznając je za przejaw burżuazji, kosmopolityzmu i formalizmu; jednocześnie lansując swój własny, narodowy styl niemiecki, który sporo czerpał z klasycyzmu.


Gmach policji z 1931 roku. 

Co pozostało miastu z tegoż okresu? To przede wszystkim dwa nowe centralne place, które były elementami ważnej układanki urbanistycznej. Pierwszy to obecny pl. Traugutta (wówczas Platz der SA - to na cześć nazistowskich bojówek), wraz z całą okalającą go zabudową. Drugi to główny, miejski pl. Wolności (wtedy Peter-Paul-Platz). W drugim jednak przypadku zastosowano znacznie zachowawczą architekturę budynków, głównie ze względu na brak funduszy. 


























Blok mieszkalny przy ul. Wolności.

Cdn.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Centrum na nowo

Katowice to miasto w którym, jak mało gdzie, centrum miasta można podzielić na trzy wyraźne części - centralną (XIX/XX w.), południową (lata 20. i 30.) oraz północną (lata 60. i 70.). Każda z nich prezentuje odmienne style architektoniczno-urbanistyczne, opowiada inne historie, innych (w zamierzeniu) mieszkańców. Ostatnio posty ukazywały starsze miejsca w naszych miastach, dziś będzie odwrotnie. Przyjrzymy się najmłodszej części centrum przyszłości.

Dziś trzeba dysponować nie lada wiedzą historyczną oraz wyobraźnią aby uzmysłowić sobie jak ta okolica wyglądała jeszcze w 1939 roku. Stare brukowane ulice Zamkowa, Ferdynanda oraz szosa chorzowska w końcu po dekadach musiały ustąpić miejsca wielopasmowym arteriom Roździeńskiego, Dzierżyńskiego (dziś Chorzowska) i Armii Czerwonej (dziś Korfantego). Trasy nierzadko o parametrach miejskiej autostrady. 

Tam gdzie przed przeszło półwieczem rosły hałdy, bieda-domki robotników, warsztaty kolejowe, Huta "Marta" albo katowicki folwark i tzw. zameczek - tam po wojnie miało powstać nowe, socjalistyczne centrum miasta. Ze swym pięknym acz dość kontrowersyjnym kostiumem socrealizmu. Tuż po wojnie był to jedyny zresztą słuszny styl w architekturze, narzucony odgórnie przez ruch komunistyczny całego świata. 

Pierwsze projekty zabudowy nowego centrum socrealistycznymi gmachami to rok 1947. Plany - za wyjątkiem jednego budynku - nie zostały nigdy jednak zrealizowane. Nie było na to pewnikiem środków, w czasach gdy cały naród budował wpierw stolicę, a potem podkrakowską Nową Hutę. 

Plany ewoluowały lecz już nie pod płaszczykiem socrealizmu a późnego modernizmu. To już było niemalże dwie dekady później. W końcu wytyczono reprezentacyjną Aleję Armii Czerwonej, którą budowano bez mała z 10 lat. Zaczęło rosnąć nowe centrum miasta.


























Nieśmiały wgląd z katowickiego Rynku w kierunku Alei Korfantego oraz Spodka. Tak było w 2010 roku przed generalną przebudową placu.



























Jakkolwiek większość z budynków nowego Śródmieścia nie oparło się upływowi czasu, to jednak wiele z nich jest na swój sposób charakterystyczna, a niektóre stały się wręcz ikonami PRL-owskiego designu. I pomyśleć że słynna Halę Widowiskowo-Sportową "Spodek" (1971) chciano pierwotnie umiejscowić w Woj. Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. W końcu jednak uznano, że projekt świetnie pasuje do powstałego w centrum ronda, notabene pierwszego w kraju (1965). 



Aby podkreślić zachodnią pierzeję arterii w połowie lat 60. zaczęto budować Superjednostkę. Popularny blok mieszkalny, jeden z większych w kraju. Ukończony w 1972 roku, kryje w sobie 762 mieszkań a w podziemiach docelowo 173 garaży. Na powyższej fotografii załapał się także Pomnik Powstań Śląskich z 1967 roku.




























Najwidoczniej w okolicy każdy powstały blok jest na tyle charakterystyczny aby z czasem do każdego z nich przylgnęła zwyczajowa nazwa. Na zdjęciu powyżej oprócz, wyburzonego w 2013 roku Supersamu, widzimy po prawej popularnego Ślizgowca a po lewej ścianę szczytową Superjednostki. W głębi to już biurowiec dawnej Dyrekcji Okręgowej Kolei Polskich.



































Ten blok to już tzw. Delikatesy...





































... a to Żyleta albo Haperowiec (od nazwy Hutniczego Przedsiębiorstwa Remontowego, które zbudowało ten 80-metrowy wieżowiec).




































Oprócz budynków mieszkalnych w okolicy powstawały także biurowce, domy handlowe oraz hotele - Silesia i Katowice. Ten drugi widać powyżej. To one w latach 70. były drobną ale zawsze enklawą świata Zachodu, to pod nimi parkowały najdroższe samochody. 
Warto zauważyć jak pozornie betonowe centrum miasta przez lata wzbogacało się o kolejne drzewa, krzewy oraz kwietniki. Większość tej zieleni zniknęła po 2010 roku, w ramach wątpliwej modernizacji Śródmieścia... Władze mimo to obiecują powrót zieleni w nowszej, efektowniejszej formie. Zobaczymy.

Cdn.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Na starówce

Miast na czarnym Górnym Śląsku, które korzeniami sięgają średniowiecza jest parę - Gliwice, Bytom; po stronie Zagłębia to Będzin i Czeladź. We wszystkich tych miastach do dziś zachowały się, w różnym stopniu przekształcone, owalnicowe układy urbanistyczne, charakterystyczne dla tego zamierzchłego okresu.
Dziś migawki ze starówki w Gliwicach. Według mnie jedna z bardziej uroczych i kompletnych w tych rejonach. Parę razy doszczętnie płonęła, lecz generalnie los obszedł się z nią całkiem łaskawie. To nie historia Starego Miasta z Raciborza, gdzie rok 1945 przyniósł starcie z powierzchni ziemi ok. 80% zabudowy. To nie Będzin, gdzie starówkę rozmyślnie zaczęto rujnować w czasach PRL, przez sam jej środek oraz w śladzie dawnego Rynku, puszczając drogę szybkiego ruchu.


























Oficjalnie miasto było lokowane w 1276 roku, z inicjatywy Władysława, księcia opolsko-raciborskiego. Nie sposób naprędce wymienić wszystkich możnowładców i rodów, które zarządzały miastem. A byłoby ich sporo.

























W końcu ukrócono tę nieraz samowolkę i w 1596 roku Gliwice uzyskały status wolnego miasta królewskiego. W tym celu mieszczanie gliwiccy odkupili miasto od cesarza Rudolfa II za niebotyczną sumę 27 tysięcy talarów. 


























Bohaterem dzisiejszego posta jest gliwicki ratusz. Korzeniami sięgający XV wieku, jednak obecny wygląd zawdzięcza późniejszym przebudowom. Powstał na miejscu starego, gotyckiego ratusza z XIII w. Od paru dekad siedziba Pałacu Ślubów. 

























Do dziś wysoka, strzelista wieża jest ważną dominantą w pejzażu miejskim, a gdzieniegdzie, jak na powyższej fotografii, wyziera także z zaułków starówki (tu ul. Szkolna). 
Cdn.

Z wizytą u Finów

Prócz miejsc znanych bywam też w takich, które nie znajdują, w moim odczuciu, należytego miejsca w zbiorowej świadomości odnośnie krajobrazu naszej aglomeracji. Jedną z takich ciekawostek są tzw. fińskie domki. To o nich dziś będzie niedługi wpis. O prostych "finach". Zwykłych i niezwykłych jednocześnie - przez niektórych uznane już za zabytek a już na pewno jako fragment dziedzictwa architektoniczno-urbanistycznego regionu. Bo tak też jest w istocie. 



Nigdzie indziej w kraju jak właśnie na Górnym Śląsku powstawały te zespoły całkiem sympatycznych drewnianych domów. To były bardzo siermiężne czasy. Polska dopiero zaczynała się dźwigać ze zniszczeń II Wojny Światowej. Wszechobecny głód mieszkaniowy. Lecz na Śląsku masowe, tużpowojenne budownictwo miało swój dodatkowy wymiar - chodziło o zachęcenie do powrotu polskich reemigrantów, z Zachodu. Wielu z nich uciekło z kraju za chlebem jeszcze przed wojną. Teraz nowy wspaniały system, jakim miał być socjalizm, miał dać ludziom dach nad głową z prawdziwego zdarzenia. Przede wszystkim był to dar wdzięcznego narodu oraz partii komunistycznej dla dzielnych górników, wyrąbujących nie tylko węgiel do naszych pieców, lecz także podwaliny pod nową socjalistyczną przyszłość ojczyzny, w walce o pokój i dobrobyt
Umowa była prosta. Do Finlandii pojechał nasz węgiel, w zamian my dostaliśmy drewno a w zasadzie gotowe drewniane prefabrykaty, z których w mig można było poskładać chałupę. Szacuje się, że w latach 1947-61 w kraju powstało jakieś 3000 "finów", z czego oczywiście lwia część w Aglomeracji Katowickiej. Do dziś największe drewniane osiedla, liczące po 100-300 domów, przetrwały w Bytomiu Miechowicach, Sosnowcu Klimontowie, Będzinie Boleradzu, Knurowie albo Lędzinach. 
Od początków zakładano, iż drewniane osiedla są rozwiązaniem przejściowym, obliczonym na góra 30 lat. Rzeczywistość jednak zweryfikowała to na swój sposób. Nie znaczy to jednak, że nie zniknęły w całości niektóre osiedla. W ten sposób pozbyto się "finów" z pejzażu Katowic. Musiały się usunąć pod naporem wielkiej płyty, bo przecież to nie wypadało aby w nowoczesnej stolicy województwa mielibyśmy do czynieniem z archaiczną zabudową rodem z najdzikszych ostępów Syberii. Duże katowickie osiedla fińskich domków wymazywano pod budowę kolejno osiedli Tysiąclecia, Witosa, Kukuczki albo Brynowa. Oj, często z żalem Górnoślązacy wyprowadzali się z owych domków.

I na poniższej fotografii z sosnowieckiego Klimontowa widać napór socjalistycznej, betonowej myśli technicznej. Dobrze, że wielkie, zagórskie blokowiska zatrzymały się w odpowiednim momencie, dzięki czemu dziś możemy oglądać jeden z większych zespołów drewnianej zabudowy, nie tylko województwa. 
 

środa, 20 sierpnia 2014

Na koksach

Dziś kolejne niezwykłe miejsce. To huta i koksownia "Kościuszko" w Chorzowie. Jedna z pierwszych tak dużych i nowoczesnych hut świata. Pierwszy spust surówki uzyskano w 1802 roku. Trzeba przyznać, że rząd pruski, który był wówczas inwestorem, miał realną wizję wykorzystania tutejszych bogactw leżących w ziemi, przy okazji zapewne zagrać na nosie Anglikom. Choć paradoksalnie najlepsi fachowcy oraz maszyny trafiały w tamtych czasach na Śląsk właśnie z "warsztatu świata", jak to czasem określano to wyspiarskie państwo doby rewolucji przemysłowej.
Warto wiedzieć chociażby, że dla transportu surowców w hucie zbudowano prawdopodobnie pierwszą lokomotywę na świecie, przeznaczoną do normalnego użytku. Było to w 1815 roku. 



Przy hucie przez lata działała wielka koksownia, rzecz wiadoma. Koks to podstawowy składnik obok węgla kamiennego oraz rudy żelazowej do wytopu stali. Tak w miarę kurczenia się huty po 1989 roku, padł całkowicie ten drugi zakład. Jeszcze przez kilkanaście lat koksownia stała całkowicie opuszczona lecz nie zapomniana. Ruch zdawałoby się w ruinach niemały - zawsze się ktoś trafi. A to złomiarze, a to sekciarze, miłośnicy mocnych wrażeń, fotografowie i filmowcy. Byli i tacy co grzebali na terenie zakładu swoje czworonogi. 



A wszystko to w otoczeniu totalnie zrujnowanych nierzadko kilkunastopiętrowych budowli, które niegdyś były ważnym ogniwem tutejszego ciężkiego przemysłu. Trochę żałuję, że nigdy nie było mi po drodze aby dokładnie eksplorować te paręnaście hektarów terenu, wyrwanego z filmów postapokaliptycznych. Jednocześnie ten fakt uzmysłowił mi aby rozpocząć na szerszą skalę tę fotograficzną robotę - nawet amatorską. Koksowni już nie sfotografuję, jedyne co mi zostało po niej to te trzy zdjęcia sprzed lat. Jakkolwiek tym fotografiom dalece od doskonałości, niemniej jednak z czystym sumieniem mogę je wrzucić, tym bardziej już po całkowitej śmierci obiektu.


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Na Frynie

Oto mały wycinek z moich wizyt w Nowym Bytomiu, dzielnicy Rudy Śląskiej. Oczywiście to tylko oficjalna nazwa - w rzeczywistości to ni mniej, ni więcej a popularna Fryna albo Fryncita. Zjawisko dość popularne w regionie: prawdziwi tubylcy raczej używają zwyczajowych nazw miejscowości, wywodzących się zazwyczaj pierwotnie z niemieckiego (rzadziej innych języków) nazewnictwa osad. Niemieckiego, bo to ten naród, był gospodarzem "czarnego" Górnego Śląska, co najmniej od czasów wojny prusko-austriackiej, zatwierdzonej pokojem w 1742 roku. 



































Fryna to próba spolszczenia urzędowej nazwy gminy sprzed plebiscytu 1922 roku, uprzednia nazwa to Friedenshutte. Ta nazwa jednocześnie była nazwą podstawowego zakładu, który stworzył Frynę taką jaką znamy dziś. To współczesna Huta "Pokój", przed II WŚ jedna z największych hut żelaza na ziemiach polskich, korzeniami sięgającymi roku 1840.
Nazwa Nowy Bytom wzięła się stąd iż tutejsze tereny przez lata były wpierw obszarem dworskim a potem dzielnicą Bytomia. Już w średniowieczu miasto to było największym i najbardziej rozwiniętym w tych okolicach obszarem miejskim, toteż nie dziwi fakt wpływu na pozornie odległe dziś osiedla i miejscowości. 
Nazwę po plebiscycie 1922 roku (podział Górnego Śląska na część polską i niemiecką) powstała niejako w opozycji do właściwego Bytomia (Beuthen) - który w tamtych czasach nadal pozostawał po drugiej stronie, w Niemczech (aż do 1945).  


































Kilkudziesięciometrowy wielki piec hutniczy, wygaszony w latach 90. XX wieku, do dziś góruje nad całą dzielnicą i stanowi istotny punkt orientacyjny w górnośląskim pejzażu. Tuż obok zakładów zaczęły na przełomie XIX/XX wieku powstawać wzorcowe założenia mieszkaniowe dla robotników, lecz zdjęcia te póki co przedstawiają właściwą dzielnicę a nie okoliczne osiedla familoków. 


O ile przy głównej ulicy dzielnicy - Piotra Niedurnego (działacz na
rzecz polskości Górnego Śląska, zamordowany bestialsko przez niemieckie bojówki w 1920 roku) - stoją dość zdobne i bogate kamienice, to już w bocznych uliczkach znajdziemy pierzeje nieco uboższej, jakże zwyczajnej, architektury robotniczej. 
Gmina była na tyle rozwinięta aby mogła ubiegać się o prawa miejskie - formalnie w 1939 roku, które de facto w życie weszły już w socjalizmie. Współczesny kształt miasta Rudy Śląskiej - do dziś zlepku dawnych fabrycznych osad, miasta bez wyraźnie wykształconego centrum - pochodzi z 1959 roku.



































Przemysł w tych okolicach doskonale rozwijał się już od od lat 30. i 40. XIX w. Wtedy prócz huty żelaza powstały w sąsiedztwie osady dwie huty cynku i ołowiu oraz kopalnia węgla. Na przełomie wieków centrum osady, już wtedy wyjątkowo zurbanizowanej, stanowiły tradycyjnie zakłady pracy, gospody, targowisko (dziś to centralny plac Jana Pawła II) oraz kościół - p.w. św. Pawła. Ten ostatni to wyjątkowa budowla. Ukończony w 1912 roku prezentuje styl bizantyjski, charakterystyczny bardziej dla obrządku wschodniego niż rzymskokatolickiego. Ma też cechy romańskie - chociażby rzut na planie krzyża łacińskiego. To jeden z niewielu przykładów takiej architektury w kraju.



































Dziś Nowy Bytom to zwyczajowe centrum miasta, głównie ze względu na obecność niektórych urzędów oraz instytucji gminnych. Miasta, które jednocześnie centrum nie ma. Nawet niektóre strategiczne obiekty znajdziemy w zupełnie innych częściach miasta - dworzec w Chebziu, magistrat na Frynie, sąd w Wirku itd. Charakterystyka urbanistyczna miasta i specyfika się z tym wiążąca podobno straszy przyjezdnych, podobnież gdzieniegdzie da się usłyszeć: "Jeżeli się zgubiłeś to znaczy, że jesteś w Rudzie Śląskiej".
Cdn.

piątek, 15 sierpnia 2014

U siebie na podwórku

Zabrze. To stąd startują wszelkie moje eskapady. Tu się urodziłem i tu mieszkam. 
Gdy zaczynałem fotografować na pierwszy ogień szły raczej takie miasta jak Katowice, Gliwice czy Bytom. Przez jakiś czas odkładałem, zaniedbywałem dokładniejsze poznanie i uwiecznienie mojego rodzinnego miasta. Czyżby dlatego, że uznałem je za zbyt mało ciekawe? Może. Do czasu. Zresztą wszystko jest do nadrobienia.
Osobiście zachęcam młodych ludzi, nieważne skąd pochodzą, aby zgłębiali historię oraz topografię swych rodzinnych stron. Masa zabawy przy tym jest a czasem i zadumy czy zdumienia. No i choć trochę budowana jest wówczas lokalna czy to regionalna tożsamość, rodzi się pewna więź z miejscem zamieszkania. Przez jednych przedstawiana jako rzecz zbędna we współczesnym, zglobalizowanym i mobilnym świecie. Dla mnie to jednak zaleta, nie pozwalająca zapomnieć skąd się wywodzimy.


czwartek, 14 sierpnia 2014

"Kominowisko"

Komin - nieodłączny element pejzażu Górnego Śląska. Czyżby? Z pewnością w porównaniu z innymi regionami kraju, znacznie mniej uprzemysłowionymi, mielibyśmy czym się poszczycić w tej materii. Jednak prawdziwy las kominów można było obserwować jedynie do 1989 roku. Później podczas likwidacji licznych zakładów pracy w ramach postępującej restrukturyzacji przemysłu ciężkiego, zaczęły one padać jak długie, jeden po drugim. Gdyby to tak zobaczyć wszystko na oczy, te archipelagi niegdysiejszego przemysłu... Człowiek widocznie za późno się urodził. Ten widok już się raczej nigdy nie powtórzy w historii świata :)
Dziś brakuje wielu charakterystycznych obiektów w regionalnym pejzażu. Może i dobrze. W końcu to truciciele. Niektórym nieczynnym obiektom nadano zupełnie nową funkcję - masztów telefonii komórkowej. Teraz już wysyłają w "eter" zupełnie coś innego niż dym i spaliny. 
Poniżej wybrane obiekty przemysłowe, które z pewnością jeszcze odwiedzimy w ramach bloga.



Koksownia "Jadwiga" w Zabrzu. Z ogromnego kombinatu przemysłowego, składającego się przed II Wojną Światową z 2 kopalń węgla, huty żelaza i koksowni została tylko ona. I do dziś nabija miastu wskaźniki zanieczyszczenia powietrza w krajowych rankingach. Zresztą, gdzie te czasy kiedy w mieście działał nie jedna bateria (piec) koksownicza a 3 kombinaty koksochemiczne...











Komin aglomerowni Huty "Katowice" w Dąbrowie Górniczej. Najwyższy obiekt sztandarowej inwestycji epoki Gierka. Oprócz kominów hutniczych znajdziemy tu też te, działające w ramach własnej, hutniczej elektrociepłowni.



Siemianowice Śląskie, ul. Konopnickiej. Ot ciekawostka - hal Huty "Jedność" w 2013 roku prawie już nie było, lecz kominy musiały się ostać. Ale pewnie tylko na chwilę. Zobaczymy. Tutaj w rzeczywistości nakłada się obraz dwóch zakładów - nieczynnej huty oraz wciąż działającej lokalnej ciepłowni. Trzy kominy są hutnicze a dwa - ciepłowni. Wystaje tu też dawna, hutnicza wieża ciśnień - teraz robi za maszt telekomunikacyjny... Na bliższym planie po lewej stronie ulicy do dziś przetrwały niektóre hale Kopalni Węgla "Ficinus" (de facto działającej w ostatnich latach w ramach KWK "Siemianowice"). To jedna z kilku w centralnej części aglomeracji mało znanych, małych kopalń.

 
































Kominy wyzierają zza potężnych silosów dawnej cementowni "Grodziec" w Będzinie. Pierwsza na ziemiach polskich a piąta cementownia na świecie. Porzucona w 1979 roku, do dziś ze wszystkimi swymi zrujnowanymi budynkami, silosami, kominami, taśmociągiem zamieniła się w niezwykłą, półżywą skamielinę, którą stała się, co prawda nieco nielegalną, ale zawsze mekką dla fanów urbexu.

Blog Fotosilesia zaprasza!

Teraz trochę autoreklamy. Od dziś funkcjonuje oficjalnie fanpage mojej stronki. Na razie tam goło i wesoło, co jest związane zapewne z wydatnymi brakami, jeśli chodzi o tego typu doświadczenie a także czasem braku czasu. Z każdym dniem jednak usiłuję nadrabiać liczne braki, tak aby "podzielić" się z internautami moim najnowszym, ukochanym dzieckiem - czyli Fotosilesią ;) Domyślam się, że przede mną wiele miesięcy wytrwałej pracy aby mój blog został jakkolwiek zauważony. Za darmo umarło.

https://www.facebook.com/fotosilesia

Oj, napisałem w poprzednim wpisie, że post bez zdjęcia to nie post. Dla tego zrobię wyjątek. Przed mną i internautami jeszcze masa niezwykłych miejsc, które rzetelnie postaram się przedstawić. Standardowo do opisu każdego miasta będę wykorzystywał 3-6 fotografii. Tak sobie ustaliłem. Czasami będę wtrącać tzw. migawki, tzn. pojedyncze fotografie, które opowiadają nieraz historie miejsc, dłuższe od najdłuższych wpisów...

środa, 13 sierpnia 2014

Dawno w mieście nie byłem...

No - za nami już wrzuconych 26 fotografii. Z grubsza przedstawiłem to co fotografuję, co jest zresztą skrzętnie odwzorowane w mojej strukturze zbiorów. Najważniejsze działy to ogólny (miejski), industrialny (najwięcej zdjęć mam tych dotyczących górnictwa i kolejnictwa), transportowy oraz ten z moją ulubioną architekturą - modernizmu międzywojennego. Całość zamyka się obszarowo gł. w miastach i miasteczkach województwa Śląskiego, choć okazjonalnie fociłem też w paru innych miastach kraju. 
Do tej pory poczyniłem dokładnie 18 736 zdjęć. Ok. 2500 z nich już nie istnieje, ze względu na wątpliwą jakość. Skąd ja to wszystko wiem? Może po prostu jestem osobliwym numeromanem :) Zawsze po powrocie z eskapady dodaję kolejną, cieszącą oko, liczbę, która wzbogaca moją fotograficzną kolekcję. Niemą z pozoru liczbę, za którą w istocie kryje się każdorazowo uśmiech na twarzy :)
Przez wszystkie lata pracowałem na aparacie kompaktowym Olympusa. Niby nic, niby czasem wychodzą na zdjęciach wady, przynależne kompaktom, których do dziś nie umiem się pozbyć retuszując fotografie. Niemniej jednak jak mniemam liczy się praktyka z prawdziwego zdarzenia oraz radość ze swej pasji. Przez bardzo długi czas nawet nie interesowałem się nabyciem lepszego sprzętu. Lecz z biegiem czasu zacząłem wyciągać ze swych zdjęć wszystko co najlepsze, choć zdaję sobie z tego sprawę, że jeszcze masa pracy przede mną. Do dziś nie rozstrzygnąłem ostatecznie sporu co ważniejsze - jajko czy kura? Sprzęt (narzędzie) czy twórca? A jaką rolę odgrywa w tym wszystkim fotografowany obiekt - tworzywo? 
Niech ten blog będzie początkiem nowego etapu fotografii w moim życiu. Być może kiedyś pojawią się tu też zdjęcia portretowe lub streetphoto - zaczynam się interesować nowymi dla mnie dziedzinami fotografii. No i poza tym poszukuję także ludzi, którzy pracują i myślą podobnie jak ja. 


































Post bez zdjęcia to nie post. Dawno w mieście nie byłem. Czas się wybrać i porobić zdjęcia... Ściana szczytowa kamienicy ul. Warszawska x Mielęckiego w Katowicach.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Ikarusem w przestworza

Dziś wpis na temat temat komunikacji autobusowej w GOP, być może pierwszy i ostatni. Zobaczymy. Tak jak pisałem mam w zwyczaju fotografię taboru komunikacyjnego i to najlepiej będącego w ruchu liniowym, acz zdjęcia poczynione zazwyczaj z przypadku. Co by nie mówić komunikacja miejska w GOP, choć nieco niedorozwinięta jakościowo w mej opinii, to na pewno barwna, choćby jeśli chodzi o użytkowany tabor.
Podczas moich eskapad zawsze próbowałem wyłapać te typy wozów, o których już wtedy wiadomym było, że lada moment znikną. Do nich należą wszelkiej maści wyroby z Jelcza-Laskowic a także węgierski hit eksportowy - Ikarusy 280 (przegubowe) a także ostatnie eksploatowane 260-tki w kraju (nieprzegubowe), przez PKM Gliwice. Co by nie powiedzieć wozy na tyle solidne aby przetrwać naprawdę ciężką pracę przewozową przez lata wpierw ułomnego i biednego socjalizmu a potem chaotycznego kapitalizmu. To ostatnie Ikarusy w naszej aglomeracji. Prawie - PKM Katowice nadal nie kwapi się zbytnio do całościowej wymiany parku taborowego...
Wóz PKM Gliwice w ramach przejazdu okolicznościowego na ul. Lompy w Zabrzu na tle familoków. Totalnie rozkopana i zabłocona ulica jest wynikiem powszechnej wymiany i budowy kanalizacji w mieście. 

Wóz PKM Katowice w towarzystwie tramwaju Konstal 105Na na pl. Wolności w Katowicach. Lato 2012, jeszcze przed gruntowną przebudową jezdni i torów.

























Wóz PKM Sosnowiec na centralnym skrzyżowaniu w Dąbrowie Górniczej (pl. Wolności). W tle górująca nad miastem - obok bazyliki gołonoskiej oraz Huty Katowice - Bazylika Najświętszej Maryi Panny Anielskiej, z jej 86 - metrową wieżą.