niedziela, 27 grudnia 2015

Kiedy Chorzów był lekarstwem

Mamy rok pański… No w każdym bądź razie mamy jeszcze początek XIX wieku. O Chorzowie, tożsamym w tym czasie raczej z obecną dzielnicą Chorzów Stary, mało kto słyszał. Tymczasem tuż obok – w Królewskiej Hucie, przyszłym "właściwym" mieście – w najlepsze rozwijała się kolonia przemysłowa, jedno z pierwszych dzieci pierwszego etapu rewolucji przemysłowej ziemi śląskiej, wspomaganej przy wydatnej pomocy rządu pruskiego oraz inżynierów pruskich oraz angielskich. Od 1791 roku w pobliżu działa głębinowa kopalnia węgla „Król” a niemal dekadę później – huta żelaza. Jednak jeszcze przez jakiś czas te okolice zasłynęły raczej z zupełnie innej przyczyny. W tym czasie do wsi przybywali raczej ci, bardziej podupadli na zdrowiu. Jak to?


Gmach poczty głównej z 1892 roku (rozbudowa w 1911) a na dokładkę choinka oraz tramwaj. 
Formalnie w latach 1830-50 Chorzów figurował na pruskiej liście uzdrowisk – dzierżył tam dzielnie miejsce obok kilkunastu takich kurortów razem z np. Kudową, Świeradowem czy Szczawnem. Chorzów był raczej małym uzdrowiskiem ale za to całkiem zasobnym w wody lecznicze, zawierające siarczany, tlenki żelaza, magnezu czy sole amonowe. Woda działała zbawiennie na reumatyzm, choroby skórne czy artretyzm. Tak zwana kwaśna woda używana była już wcześniej przez miejscową ludność do kąpieli leczniczej, gł. przez górników oraz ich rodziny, a była wydobywana z szybu kopalni „Król”. Na wody owe natrafiono w końcu podczas odwiertów poszukiwawczych węgla kamiennego pod koniec XVIII wieku. Zbadanie tutejszych pokładów oraz właściwości wód jak i jako takie powstanie późniejszego uzdrowiska zawdzięczamy lokalnemu dr. Bannerthowi wespół z dr. Meiselbachem, lekarzem powiatowym z Bytomia. 


Ulica Wolności - reprezentacyjny deptak miasta w porze nocnej.

W 1830 roku, niemal w szczerym polu, oddano do użytku łaźnię, tzw. Łazienki Amalii (Amalienbad) wraz z muszlą i parkanem. Kompleks znajdował się w okolicach współczesnej ul. Starego Zdroju - jedynym śladzie, po którym możemy wnioskować ów historyczny fakt. Dom zdrojowy oraz hotel znajdowały się w tym czasie znacznie dalej, w rejonie, gdzie później wykrystalizowała się reprezentacyjna ulica Wolności. Zapewne nigdy nie było to uzdrowisko, gdzie panował wydatny harmider – tym bardziej, iż żywot jego był dość krótki. W pierwszym roku funkcjonowania kurortu z jego usług skorzystało 68 osób, zaś do końca jego istnienia ta liczba oscylowała wokół 100. Dynamiczny rozwój przemysłu na tym terenie, zanieczyszczenie powietrza a także zniszczenie wód podziemnych w związku z wydobyciem węgla, raz na zawsze przekreśliło przyszłość miejscowości jako uzdrowiska. A kto wie, może znaleźliby się tacy, którzy zechcieliby dziś przechadzać się po uzdrowiskowym Chorzowie? Wydatne interesy wielkiego przemysłu na zawsze zniweczyły te zamierzenia. Oczywistym wyborem dla rządu oraz przemysłowców, stał się inny skarb tych ziem - węgiel.


Plac Matejki w sezonie świątecznym. Widoczne zakryta fontanna z słynną rzeźbą "Chłopca z łabędziem" oraz kościół p.w. św. Antoniego z 1934 roku. 

wtorek, 22 grudnia 2015

Drzwi do innego świata - wersja bodaj już czwarta

Dziś jeszcze nie będzie świątecznie. Nie wiem czy w ogóle tak będzie. W końcu nie poruszam na łamach mego bloga spraw bieżących, nas aktualnie dotyczących, choć i takimi tematami niewątpliwie się zajmuję. To także strona poświęcona drobnemu wycinkowi terytorialnemu jakim jest nasz Górnośląski Okręg Przemysłowy, choć nierzadko przywożę także prace z kraju oraz zagranicy. To w końcu takie miejsce, gdzie poruszam elementy naszego pejzażu pozornie nieistotne a jednak drobne elementy będące integralną częścią naszej rzeczywistości, czasem tak w nią się wtapiając, że dla większości z nas stają się niewidoczne. Gdy ktoś mnie zna, może się chyba domyśleć, że pisząc o owych elementach mam na myśli zwykłe-niezwykłe drzwi wejściowe do naszych, starych domów, które tropię od roku. Ot taki dziwny dokument. 

Minął równy rok. Optymistyczne założenia uwiecznienia tysiąca drzwi topnieją z każdym miesiącem, uwidaczniając nieraz jak rzadkim ta stara stolarka jest obecna w detalu architektonicznym. Dokument przyhamował, w kolekcji 231 sztuk, z czego pięć wybranych, dziś z Zabrza. 






 

niedziela, 13 grudnia 2015

Śmierć jak kromka chleba - rocznica pacyfikacji KWK Wujek

To już 34 rocznica wprowadzenia stanu wojennego w kraju.  Dziś pozwolę sobie wspomnieć tragedię pacyfikacji KWK Wujek w Katowicach, w tej niedługiej notce. 16 grudnia 1981 roku, rozpoczęła się ta złowieszcza akcja. Górnicy na wieść o masowych i brutalnych zatrzymaniach działaczy Solidarności – w tym kopalnianego lidera J. Ludwiczaka – a także pod wpływem szczątkowych wiadomości o innych pacyfikowanych zakładach w regionie, wpierw ogłosili strajk, po czym prędko wzięto się do „zbrojenia zakładu oraz załogi” – dobrze bowiem wiedziano, że wojsko oraz ZOMO prędzej czy później zainteresują się ich kopalnią. Na nic zdały się pertraktacje - podstawowe żądania górników, w tym zwolnienia działaczy "Solidarności", nie zostały spełnione.


Na terenie kopalni pozostało łącznie kilkuset mężczyzn – górników uzbrojonych nader prowizorycznie np. w pręty, liny, kilofy. W ruch poszło w zasadzie wszystko co mogłoby się przydać do czynnej walki, włącznie ze złomem i pojazdami; między budynkami wznoszono barykady. Mimo licznych wezwań ze strony wojska i władz górnicy się nie złamali aż do planowanego ostatecznego rozwiązania – o godzinie 11 dnia 16 grudnia kopalniane mury, zgodnie z zamysłem sztabu, przełamały czołgi, po czym za nimi weszły oddziały ZOMO i MO. Walki na terenie zakładu trwały około dwóch godzin, na przemian przeważając szalę zwycięstwa służb oraz górników. Podczas gdy górnicy atakowali czym tylko wpadło im w ręce, milicja i ZOMO używało gł. gazu łzawiącego i petard hukowych. Po latach możemy się spotkać z rozbieżnymi zeznaniami czym faktycznie dysponowały wówczas służby "porządkowe" i jak te materiały spożytkowały.


Do dziś oficjalnie nie wiadomo kiedy i kto wydał polecenia użycia broni palnej i strzelania bezpośrednio do górników. Nie sposób mnie to oceniać w sytuacji gdzie na przestrzeni lat doszło do masy malwersacji, niejasnych spekulacji, głoszenia półprawd na łamach rozmaitych źródeł pisanych oraz w salach sądowych.
Rozkaz ten tylko pośrednio przyszedł z samej góry; poinformowane o trudnej sytuacji katowickich oddziałów, władze centralne w Warszawie (o godz. 12 mieli o tym wiedzieć gen. W. Jaruzelski i C. Kiszczak) dopuszczały na tę chwilę tylko drogę wyjścia z impasu drogą dalszych negocjacji. W rzeczywistości nie potępiono tejże pacyfikacji a co za tym idzie – kontynuowano ją dalej. Decyzję o strzelaniu mieli podjąć już na miejscu dowódcy katowickich plutonów, nie bacząc na konsekwencje - w tym chor. Romuald Cieślak, dowodzący plutonem specjalnym ZOMO.


W latach 90. ruszyły procesy przeciwko ZOMO-wcom z "Wujka". Wprawdzie te już miały miejsce przed 1989 rokiem, lecz były wówczas obarczone znamiennym wpływem systemu komunistycznego - sprawę za wszelką cenę starano się zamieść pod dywan, jeno tworząc pozory ładu i praworządności. Po kilkunastu latach tzw. wolnej Polski, w 2008 roku zapadł wyrok skazujący 15 byłych zomowców z plutonu specjalnego, którzy najaktywniej brali udział w pacyfikacji kopalni. Otrzymali kary od 2,5 do 6 lat więzienia, zaś R. Cieślak - 11. W międzyczasie trwały sprawy sądowe przeciwko gen. Kiszczakowi oraz gen. Jaruzelskiemu, których do dziś ostatecznie nie ukarano. Pominięto także paru dowódców LWP, ZOMO, MO, którzy tamtego feralnego dnia kierowali akcją pacyfikacyjną, o których przez lata mówiono jak to awansowali w latach 80. w cenie za lojalność dla "systemu". Taka to po latach sądowniczo – ideologicznej szopki, cena życia 9 zabitych górników oraz 21 rannych. W wydarzeniach zginęli górnicy Józef Czekalski, Krzysztof Giza, Joachim Gnida, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Andrzej Pełka, Jan Stawisiński, Zbigniew Wilk, Zenon Zając.

Temat ów nie omieszkano wykorzystać jako obraz filmowy, w zamiarze pełen autentyczności i dramatyzmu. Podjął się tego Kazimierz Kutz w swej filmowej powieści „Śmierć jak kromka chleba”, jeden z wielu tak bliskich tematyce śląskości oraz historii naszego regionu, który myślę,  winien obejrzeć każdy, kto nasz region ukochał. Film premierę miał w 1994 roku. Zagrała w nim cała plejada znanych aktorów takich jak Trela, Radziwiłowicz, Gajos, zaś muzykę do filmu skomponował Wojciech Kilar. Odnajdziemy tu parę znajomych kadrów, nie tylko z KWK Wujek – wybrane sceny kręcono na terenie wówczas likwidowanej KWK Pstrowski-Rokitnica w Zabrzu – Mikulczycach, gdzie ekipa filmowa miała większą swobodę m.in. w niszczeniu dekoracji. 


Kilka lat wstecz otwarto izbę pamięci poświęcone w głównej mierze grudniowym zajściom. Tu w pełni możemy poznać obowiązującą historię tamtych wydarzeń.

środa, 9 grudnia 2015

Poniemieckie wieże Kopalni "Polska"

W pewien piękny, słoneczny dzień, jeżdżąc tu i ówdzie z aparatem po aglomeracji, postanowiłem zajrzeć na teren byłej KWK Polska w Świętochłowicach, jak to też mają się, niezwykłe, dwie wieże. Dziś pieczołowicie odrestaurowane stanowią ozdobę miasta; prawdziwą, industrialną pamiątkę. A już zdawało się, że obie konstrukcje schylą się ku upadkowi. Zresztą jak większość ciężkiego przemysłu w aglomeracji…
Garść informacji historycznych, który jestem w tym momencie zobowiązany przedstawić. Kopalnia została uruchomiona w 1872 roku (czasem podaje się rok następny, istotny wydaje się rozdźwięk pomiędzy datą sformalizowania zakładu a pierwszym dniem pracy), powstała w wyniku połączeniu ze sobą kilku pól górniczych. Zakład początkowo był własnością hrabiego Guido Henckel von Donnersmarcka i do 1922 roku nosił nazwę "Deutschland". W czasach II RP nazywała się KWK Niemcy a po 1937 roku, nazwę zmieniono na "bardziej słuszną" – KWK Polska. W 1972 roku połączona z chorzowską kopalnią „Prezydent”, w 1995 roku z rudzką kopalną „Nowy Wirek”, praktycznie zakończyła tym samym swój żywot.
Głównymi bohaterami dzisiejszego postu są dwie niezwykłe wieże wyciągowe: Szyb I o konstrukcji basztowej z 1908 roku (niegdyś z maszyną wyciągową umieszczoną w jej głowicy) oraz Szyb II o konstrukcji kozłowej z 1891 roku. Kiedyś istniał w pobliżu Szyb III, pierwotnie pierwszy w okolicy (1880, także basztowy), ponad sto lat później wymieniony na nowszą konstrukcję – nietrudno obliczyć, że następca działał tylko parę lat, do momentu zamknięcia kopalni - dziś go także nie uświadczymy. Do dziś też nie przetrwały także różnorakie budynki o ciekawej architekturze, w tym nadszybia/maszynowni, wyburzone bezsensownie około dekadę temu. Taka wartość dodana w postaci poprzemysłowych hal z pewnością stanowiłoby o wiele większą atrakcję i ciekawostkę.
Byłoby to zaiste tragizmem by zatracić resztki zakładu, w postaci wież o stosunkowo rzadkiej konstrukcji. Tuż pod szybami ostatnio stworzono punkt informacyjny, plac rekreacyjny oraz zabaw a także „park historyczny” (a raczej skwer ze względu na swoje rozmiary), gdzie na wielu informacyjnych planszach możemy poczytać o historii zakładu, miasta oraz Powstań Śląskich. Same wieże pieczołowicie odnowiono.


Tak wieże wyglądały w 2010 roku. Obraz nędzy i rozpaczy. 


Dziś wieże prezentują się w pełnej okazałości.


Stara wieża basztowa to dziś dogodny punkt widokowy. Poniżej w ramach ścieżki edukacyjnej prezentowana jest na planszach historia zakładu oraz miasta.


Widoki z wież. Na zdjęciu fragment centrum Świętochłowic, z kościołem p.w. św. Piotra i Pawła. Wprawne oko wypatrzy tu także kościół p.w. Matki Bożej Różańcowej w dzielnicy Chropaczów, komin po b. KWK Śląsk, także w tejże dzielnicy oraz szyb basztowy KWK Centrum-Bobrek w Bytomiu (po lewej).


Fragment – a raczej fragmencik starego, industrialnego świata – chodzi o halę po Hucie Florian, z którą niegdyś sąsiadowała kopalnia. Zakład pracuje nadal – na zdjęciu skład przetacza wagony załadowane blachą – w ramach restrukturyzacji huta się zmodernizowała oraz ograniczyła swoją infrastrukturę do hal po drugiej stronie ul. Metalowców. Jeszcze parę lat wstecz przestrzenie widoczne na zdjęciu wypełniały szczelnie inne hale. 

niedziela, 29 listopada 2015

A więc gdzie jest centrum Rudy Śląskiej?

No właśnie? Niejeden zadaje sobie to pytanie. Czasem już mieszkańcy sąsiednich miejscowości, bowiem tutejsi do takiego stanu rzeczy już przywykli. Przede wszystkim mogą się spytać przyjezdni – gdyż rzecz zdawałoby się tak oczywista, jakim jest centrum, w zasadzie w tym mieście nie istnieje. Znany mi nie od dziś rozkład przestrzenny wielu polskich miast, uwarunkowany takimi a nie innymi czynnikami historycznymi oraz naturalnymi nie pozwala mi sobie przypomnieć drugiego takiego przykładu. Trzeba przyznać, że miasto dość młode (formalnie prawa miejskie dla kolonii Ruda oraz Nowy Bytom w 1939 roku, lecz weszły w życie dopiero w 1947 roku, zaś dzisiejsze miasto to efekt połączenia miast Nowy Bytom i Ruda w 1959 roku) – lecz czy to warunkuje fakt braku dzielnicy, całościowo skupiającej centralne funkcje? W rzeczywistości okoliczne kolonie fabryczne formowały się na tych terenach od dwóch stuleci co najmniej. Jednak nie na tyle aby zlać się w naturalną całość. W podobnej sytuacji były przecież niegdyś inne miasta np. sąsiednie Zabrze. No tak, ale to było przeszło stulecie temu – a i trzy kolonie, niegdyś wyraźnie odrębne (Małe Zabrze, Stare Zabrze, Dorota) znalazły się na tyle blisko aby w końcu scalić się w obraz dzisiejszego Centrum.
Oczywistym typem dla centrum rudzkiego świata niech będzie Nowy Bytom (popularnie Fryna od niemieckiej nazwy kolonii – Friedenshütte), gdzie skupione są urzędy lokalnego szczebla. Choć to wcale nie reguła m.in. siedziba Muzeum Miejskiego w Rudzie albo sądu w Wirku. Znajdą się pewnie i tacy dla których swoistym centrum miasta stanowi Ruda (wybrane urzędy, stacja kolejowa) albo Wirek (głównie handel). Jakkolwiek by nie było rudzkie kolonie i dzielnice noszą w sobie pewien stary, postindustrialny urok.
Jest w zasadzie jeszcze jedno miasto w obrębie aglomeracji gdzie należy się zapytać o jego strukturę, słysząc od czasu do czasu pytanie, gdzie ono ma faktycznie centrum. Tym miastem są Tychy, lecz to już zupełnie inna historia i temat na odrębny post. 


Kościół p.w. św. Pawła (ukończony w 1912 roku) stoi przy placu Jana Pawła II (dawnym pl. Wolności), który w wyniku pseudomodernizacji przed laty utracił niemal całą zieleń (liczne drzewa i trawnik). Obawiam się, że popaćkany beton oraz granit nie przyciągają tak łatwo mieszkańców ani potencjalnych turystów. Z prawej fragment modernistycznego magistratu, z 1929 roku.


Od czasu do czasu odżywają koncepcje, w myśl ogólnych trendów socjologiczno-urbanistycznych, o budowie stref wydzielonych, w tym deptaka, co w tym mieście jest dość utrudnione. Na zdjęciu przykładowa zabudowa okolicy skrzyżowania ul. Niedurnego/Chorzowskiej/Czarnoleśnej/Pokoju, zwanego potocznie Rozamundą (od nazwy działającej w pobliżu huty cynku w latach 1836-1931) – wieża ciśnień z 1908 roku oraz kamienica z 1910 roku z charakterystycznym zegarem słonecznym na ścianie.  

 
Czasem spotykam wizje o rozbudowie dzielnicy m.in. budowie rynku „bis” na tyłach kościoła (fotografia) albo deptaka w ciągu ul. Niedurnego (wymagałoby to utworzenia małej obwodnicy dzielnicy). 


Formalnie w granicach dzielnicy znajduje się charakterystyczna kolonia robotnicza sąsiedniej huty. Jej centrum stanowił niegdyś wielki dom towarowy – tzw. Kaufhaus – z 1904 roku. Dziś to zwyczajowa nazwa osiedla, która wyparła te oficjalne (pierwotnie Gute Hoffnung (Kolonia Dobrej Nadziej) a w II RP – Kolonia Styczyńskiego). To dzięki tej budowli gmina stała się wówczas jedną z ważniejszych w regionie jeśli chodzi o handel – służyła nie tylko robotnikom tutejszej huty. 


Nowy Bytom jest objęty coraz szerszymi pracami rewitalizacyjnymi, przy jednoczesnym, powolnym upadku tutejszych zabytków techniki (wyburzone zabytkowe zabudowania kopalni Pokój, niepewny los wielkiego pieca Huty Pokój - w tle jeden z nielicznych zachowanych kominów).