niedziela, 2 sierpnia 2015

XX - wieczne Mysłowice - wzloty i upadki



Dziś będzie „fotorelacja” miejska. Po prostu spacerkiem po mieście. Nie byle jakim bo po niegdysiejszej bramie do innego świata.
Gdy trafiłem z aparatem do Mysłowic a konkretniej do części, chyba tylko nieformalnie zwanej Starym Miastem, po raz pierwszy, stwierdziłem, iż trafiłem do miejsca nader sennego, takiego niezbyt kojarzącego się z wielką aglomeracją a raczej z dolnośląskimi mieścinkami, które tak lubię. Życie w tej części dość ospałe, mimo, iż był to dzień roboczy. Jednocześnie miejsce gdzie jak na dłoni widoczna jest jego dawna świetność, tak bardzo w mej opinii zatracona w XX wieku. Czy raz na zawsze?



Rynek w Mysłowicach to stosunkowo spokojne miejsce. Na fotografii północna pierzeja kamienic, która ocalała do dziś. 

Mysłowice to miasto o rodowodzie typowo średniowiecznym, choć charakterystycznego układu owalnicowego ulic ciężko nieco dziś doszukiwać się w siatce ulic. Miasto przede wszystkim od dawna było związane z granicą i to koniec końców ona tchnęła życie i wielki świat w tą okolicę. Pobliski trójstyk, czyli popularny Trójkąt Trzech Cesarzy, był punktem granicznym już od czasów Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku (de facto dopiero w 1846 roku po wcieleniu sąsiedniej Rzeczpospolitej Krakowskiej do ziem austriackich, miejsce stało się punktem styku Królestwa Prus (po 1871 zjednoczonych Niemiec), Austrii (po 1867 roku Austro-Węgry) i Rosji). 


Ta jedna z największych i najpiękniejszych oficyn w okręgu Katowickim to pierwszy dom jakiś miniemy po wjeździe do miasta. Fotografia wykonana z mostu, niegdyś granicznej Czarnej Przemszy (a w latach 50. XX w.  doklejonej do niej i nieistniejącej już dwutorowej linii kolejowej). Gdy tylko odwrócimy się o 180 stopni, dojrzymy Modrzejów – dziś dzielnicę Sosnowca, dawnej tereny rosyjskie. Za kolejną kamienicą wystaje wieża kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa, poświęconego w 1895 roku. 



Już na początku XX wieku przekraczający pograniczną, dziką i nieuregulowaną rzekę Czarną Przemszę, od strony rosyjskiego Modrzejowa, mógł podziwiać bogate, pyszne, pruskie kamienice oraz wygodne brukowane ulice. Część tegoż pejzażu nie zmieniła się do dziś. Ścisła zabudowa centrum miasta urywa się nagle, gwałtownie, bez jakiegokolwiek pozornie sensu – o ile ktoś nie zna historii. Mysłowice po prostu skorzystały na fakcie swego usytuowania na granicą. Okres tejże prosperity w końcu musiał się zakończyć. Po I Wojnie Światowej tak Prusy jak i carska Rosja zostały zmiecione z międzynarodowej areny dziejów a wraz z nimi – sztuczne podziały. Od tej pory na tych ziemiach była już II Rzeczpospolita zaś rzeka stała się granicą co najwyżej dla województw Śląskiego oraz Kieleckiego (Sosnowiec) i Krakowskiego (Jaworzno). Potem było w zasadzie już coraz bardziej szaro i buro a raz po raz też mokro – chodzi tu o powodzie cyklicznie powodowane przez nieuregulowaną Przemszę. 



Wgląd na miejski Rynek. Zza kamienic wyrasta nowy, wielkopłytowy świat. Ponoć podobnymi punktowcami miano obsypać całą skarpę schodzącą do rzeki, skończyło się zaś na paru sztukach. 

W początkowych czasach PRL-u wszelkie nowe inwestycje mieszkalne czy też infrastrukturalne usilnie omijały centrum miasta. Mimo, że tutejsza starówka dość długo zachowywała swój dość naturalny charakter, popadając niejako w hibernację, to jednak za cenę poważnej dekapitalizacji tkanki zabudowy oraz infrastruktury, potęgowanej przez szkody górnicze wywołane przez pobliskie kopalnie „Mysłowice” oraz „Niwka-Modrzejów”. Z drugiej strony tendencje do modernistycznej rozbudowy miast coraz głośniej dochodziły do głosu publicznego nie tylko w wielkich ośrodkach miejskich. W latach 60. miał zapaść ostateczny wyrok – mysłowicką starówkę należy rozebrać. 




Dziś w miejscu wyburzonej pierzei Rynku, gdzie miały stanąć najpewniej "nowoczesne, modernistyczne pawilony handlowo-usługowe" (czytaj - socjalistyczne baraki) można podziwiać ten mało gustowny stelaż, na którym miały zawisnąć płachty imitujące dawną zabudowę. Współcześnie czyni się starania o jej odbudowę, lecz póki co musimy się zadowolić tym co powyżej. Zza stelażu wystają bloki.

Stare Mysłowice w owym czasie rzekomo nie przedstawiały większej, zabytkowej wartości, którą należałoby jakkolwiek ocalić. Przeczy to moim oczom, które widzą nierzadko wspaniałe acz zaniedbane domy, miejsca historią nasączone. Kto wie, czy decyzja nie była częściowo polityczna, w myśl ideologii która głosiła aby  sukcesywnie likwidować wszelkie ślady bytności Niemców na tychże terenów. W ten sposób w regionie zakończyła żywot m.in. garść pałaców, rozmyślnie zniszczonych przez władze PRL. Tak czy siak w 1974 roku ciężka maszyneria definitywnie zaczęła rozjeżdżać stary świat - wg niektórych planów do rozbiórki przeznaczono co najmniej 25 % domów (w sumie do kilkudziesięciu kamienic), zaś ewentualne ubytki miano uzupełniać domami towarowymi oraz blokami mieszkalnymi. Całość prac podług skrupulatnych wyliczeń Miejskiej Rady Narodowej, miał mieć finał w 1977 roku. Nie miał. No nie do końca. 




Na niejednej bocznej ulicy starego centrum Mysłowic bije w oczy sznyt z przełomu XIX/XX wieku. 

Wielki zaszczyt miał w tym najpewniej nadchodzący kryzys lat 80. a wraz z nim chroniczny brak funduszy. Zamiast rozbiórki wielu domów zdążono rozebrać kompleksowo jedynie północną pierzeję Rynku.


Mysłowicka starówka to obszar niewielki ale za to tak nasączony autentyzmem, jak mało który w dzisiejszych czasach na terenie śląskiej konurbacji. Z pewnością takowego wymiaru nie miałyby planowane blokowiska, pawilony handlowe, poszerzone arterie ani nawet "nowoczesne", blaszane garaże w miejscu podwórkowych chlewików (choć to ostatnie akurat powstawało z biegiem czasu, lecz to już późniejsza historia a i inicjatywa zupełnie oddolna). Jakąż to wartość miałby ten mieszany krajobraz? Chyba niewielką - przynajmniej dla naszego pokolenia. 



Jakość nawierzchni przebiegającej przez starą część miasta, ul. Bytomskiej oraz toru tramwajowego woła o pomstę do nieba. W nie lepszej kondycji jest też większość okolicznych kamienic. Należy bić na alarm – póki można efektywnie zrewitalizować  tę przestrzeń a przy okazji tutejszą społeczność. Znając życie, z tym drugim pójdzie nieporównywalnie oporniej.
 

 


  



 
 

2 komentarze:

  1. Burzenie kamienic w latach 60. i 70. nie miała podłoża antyniemieckiego, a w każdym razie nie tylko. Bo wiele kamienic wyburzono też w Warszawie, zdecydowanie nie "poniemieckich".

    Po prostu władze komunistyczne nienawidziły śladów historii kapitalistycznej, a wtórowali jej modernistyczni architekci, którzy nienawidzili urbanistyki pierzejowej i stylów architektonicznych z XIX wieku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też prawdą jest, że stare style uważano zwyczajnie za przeżytek niegodny zachowania.

    OdpowiedzUsuń