poniedziałek, 18 stycznia 2016

Bytom - co z tym miastem jest nie tak? - czyli rzecz o klątwie raz jeszcze



Swego czasu wpadały mi w łapy różne teksty czy publikacje, świadczące jednoznacznie, o wielkiej straconej szansie dla regionu historycznego jakim jest Śląsk, po II Wojnie Światowej. Ta hekatomba miała spaść ze wschodu – i dlatego też w 1944-45 roku Niemcy, musieli czym prędzej wiać z regionu Śląska Dolnego i Górnego, przed nadciągającą niczym nawałnica, Armią Czerwoną a w ślad za nimi – polskiej administracji oraz Wojska Ludowego, zresztą po części odgórnie sterowanymi na polecenie Moskwy. Wnet miejsce tysięcy uciekinierów niemieckich, będących dobrymi gospodarzami tych ziem, zajęli przesiedleńcy z dawnych Kresów II RP oraz byłej Kongresówki (Polski Centralnej), skądinąd nie nawykłych do pewnych osiągnięć cywilizacji. Są takie miejsca w naszej krainie, gdzie niczym w soczewce, ogniskują się różne zagadnienia i problemy, związane ze tą „zmianą właściciela”. Takim miejscem w Aglomeracji Katowickiej jest Bytom. Ja zaś pragnę w dzisiejszym poście się ustosunkować do tejże historii, raz spisanej. 


Na przełomie XIX/XX wieku, gdy Bytom był na wskroś miastem niemieckim, nie było tu aż nadto miejsca na jawną biedę, spowodowaną całościowym upadkiem lokalnych struktur gospodarczo-społecznych. Wprost przeciwnie. W tym czasie miasto rozwijało się w najlepsze, choć rzecz jasna nie każdy mógł w tej historycznej chwili partycypować. To w tym okresie powstały te kwartały pysznych, mieszczańskich kamienic oraz mniej lub bardziej skromnych kolonii dla robotników, ciągnących się we wszystkie strony świata, w których gubię się z aparatem do dziś a odkrywania ich różnorodności nie ma końca. Jeszcze w okresie międzywojennym (Republiki Weimarskiej a następnie III Rzeszy) miasto radziło sobie nie najgorzej, co też było zapewne wynikiem zaradności i względnego bogactwa, mieszkających tutaj Niemców. Choć wcale przyjemnie nie było (powojenna bieda, inflacja, Wielki Kryzys 1929, dojście do władzy nazistów w 1933 i budowa państwa totalitarnego), nie sposób jednak nie zauważyć, że miasto jako takie kwitło, zupełnie inaczej niż w czasach PRL.


Dziś Bytom to miasto nader zniszczone, tak gospodarczo, infrastrukturalnie jak i społecznie. Niechlubny bohater niejednego dokumentu o skrajnej nędzy i zniszczeniu. I choć nie jest mym złym zamiarem tworzenie na w pół zafałszowanego obrazu miasta i jego mieszkańców – wręcz ubolewam nad tym obrazem, który w oczach przeciętnego nie-Ślązaka jest jaki jest. Wszystko to, co zdarzyło się tutaj po 1944 roku, sprawiało w istocie coraz dogłębniejsze staczanie się miasta. Gdy przeglądam stare fotografie i pocztówki miasta z żalem patrzę na wypucowane kamienice, o które tak dbali niemieccy właściciele. Tymczasem w socjalizmie, gdzie odgórnie wszystko siłą uspołeczniano, na dobrą sprawę nie było nawet komu dbać. Wszystko miało być wszystkich a więc de facto niczyje. Nad asortymentem sklepów – jakichkolwiek – w PRL, w różnych jego okresach, nie będę się rozwodzić (choć tematykę znam nie najgorzej). W wizerunku miasta mimowolnie i wielokrotnie uderzał mnie inny fakt – jak dużo sklepów – notabene przedwojennych, prywatnych, nierzadko z długoletnią tradycją handlową oraz wiele rodzinnych zakładów rzemieślniczych, po wojnie zostały zastąpione przez tzw. „punkty handlu uspołecznionego”, czasem dawne konsumy przerabiano na mieszkania. Przykłady można by mnożyć. Efekt jest taki, że wędrując paroma uliczkami centrum miasta, ma się wrażenie jakby się przemierzało pustynię. Taka to różnica w stosunku do kapitalizmu oraz jego odmian, tyczących się tego miasta, w czasach gdy było pruskie.



Powojenny Bytom został moim zdaniem skazany na monokulturę gospodarczą – górnictwo i hutnictwo (zresztą nieźle rozkradzione i/lub zniszczone w ciągu jednego roku przez wkraczającą Armię Czerwoną). Wprawdzie w okresie PRL działały na terenie miasta zakłady innych branż (np. słynne zakłady odzieżowe produkujące garnitury) w skali górniczej potęgi niewiele to znaczyło, zaś po 1989 roku – niemalże nic. To się musiało zakończyć tragedią dla miasta – gdy tylko okazało się, że w rejonie bytomskim wydobycie węgla stało się w większości nieopłacalne. Wziąwszy pod uwagę rabunkową gospodarkę węgla, która w okresie PRL, była na porządku dziennym – ten ekonomiczny balon rośnie nam do granic absurdu. Z wątkiem tym wiąże się jeszcze docelowo inny – szkody górnicze. Tych, w realiach takowego kopalnictwa węgla, nie dało się uniknąć, mimo intensywnego podsadzania nieczynnych wyrobisk. A mało które miasto o tak starej tkance urbanistycznej mogło to przeżyć. W międzyczasie w latach 70./80. poczęły iść do piachu całe dzielnice starych domów: Miechowice, Karb, Dąbrowa Miejska. 


Jak tylko sobie przypominam powojenne władze miasta cały czas kombinowały jakby tu po trosze odniemczyć to miasto. Skala zagadnienia niebagatelna, w końcu spuścizną po tamtych czasach było jedno z niegdyś najbogatszych miast Niemiec. Nierzadko w życie wprowadzano akcje typu skuwanie ozdób czy balkonów z kamienic tak by je oszpecić, choć oficjalnie grzmiano o nowym architektoniczno-urbanistycznym, modernistycznym ładzie, względnie bezpieczeństwie przechodniów. W końcu przestano się patyczkować zaś żywa tkanka miasta niebawem miała się stać polem dla popisu urbanistów oraz ideologów nowej ery. Pod koniec lat 70. rozpoczęły się rozbiórki całych kwartałów kamienicznej zabudowy w centrum miasta, by w ich miejsce postawić pawilony handlowe (czytaj: budy z papendekla) i bloki mieszkalne. Pierwszy pod topór poszedł rejon zwany przed wojną tzw. Boulevard. To późniejszy pl. Kościuszki, tam gdzie dziś rośnie galeria handlowa (a jednak plan zrealizowano, lecz w innej już epoce). Bieda lat 80., permanentny brak pieniądza, uratował od nieszczęścia celowej rozbiórki wiele innych kwartałów oraz gmachów publicznych (m.in. Sąd Rejonowy). 


Pewnie ktoś wnet, nawet w duchu, zarzuci mi zbyt oszczerczy ton mojego artykuliku. Fakt także, że PRL posiadał pewne jasne strony – plusy jednak nigdy jak dla mnie, nie przesłonią minusów. Jakkolwiek bym lubił to miasto – pewne argumenty bronią się wręcz same. Z drugiej strony Bytom uważam na gród niezwykły z pewnego powodu – mianowicie mający za sobą całkiem świetlaną przeszłość, nagle zaczął się jakby rozpływać, niknąć w odmętach historii, zupełnie jak gdyby nigdy nie istniał. A skoro takie miejsce już niegdyś dysponowało takim potencjałem – cóż powiedzieć dzisiaj przy możliwościach jakie mogłaby dać nam mądra, wolnorynkowa godpodarka. Bytom uważam za miasto z ogromnym potencjałem, nieznacznie odbiegającym od innych miast regionu. Potrzeba tu dużo organicznej pracy, wręcz u podstaw, nie tylko mieszkańców, którzy winni poczuć swą współodpowiedzialność za swe małe ojczyzny, lecz także lokalnych przedsiębiorców oraz notabli, którzy najczęściej snują wizje o potędze w perspektywie jednej – własnej – kadencji. Dziś w mieście dzieje się o wiele więcej pod względem modernizacji czy wydarzeń kulturalnych, lecz nadal to kropla w morzu potrzeb. Tu nie wystarczy wyczyszczenie fasad domów ani remonty podwórek – do akcji czas najwyższy zaprząc pełny aspekt "inżynierii społecznej" (likwidacja bezrobocia, wspieranie inicjatyw obywatelskich, przedsiębiorczości, powrót mieszkańców do centrum etc.). Cóż jednak z tego, skoro wszelki przykład i oderwane czasem od rzeczywistości regulacje idą z samego szczytu?



Ongiś, byli i tacy którzy historycznego upadku miasta upatrywali się w klątwie, którą w 1367 roku (czasem podaje się 1369; opisywałem ten wątek już na łamach bloga), na miasto miał rzucić biskup krakowski, za fakt zamordowania miejscowego proboszcza, zresztą przez grupę wzburzonych mieszczan i miejskich rajców, dla których duchowny był postacią niewygodną ze względu na głoszone treści (był przeciwny władaniu miastem przez książąt oleśnickich). Skutki dla miasta były czysto pragmatyczne i katastrofalne – utrudniona wymiana handlowa (przez nałożony przez Kościół tzw. interdykt zakazujący handlu z bytomianami) spowodowała ucieczkę handlarzy, co złożyło się mniej więcej w czasie z upadkiem okolicznego górnictwa kruszczowego, srebrowo-cynkowego, na której bazie średniowieczne miasto budowało swe bogactwo. Bezpośrednią przyczyną była niemożność pokonania przez gwarków (d. górnik) podziemnych wód cyklicznie zalewających bytomskie wyrobiska - musiały minąć cztery stulecia by problem w kopalniach tarnogórsko-bytomskich rozwiązano przy pomocy maszyn parowych. A jednak to sam Diabeł miał owe wody do nas skierować. I ten sam osobnik miał się stać przyczynkiem do powolnego upadku miasta po II WŚ. A co na to wszystko bytomskie smoki czy inksze gargulce - może to nasz czort wcielony ;) ?


PS. Powyższy wywód jest jedynie luźną oceną okresu PRL w historii miasta Bytomia, na tyle na ile ją znam. Nie tyczy się ona okresu po 1989 roku, który również dolał "oliwy do ognia", lecz tym zajmę się, tradycyjnie pokrótce, kiedy indziej.

4 komentarze:

  1. Dla mnie Bytom zawsze kojarzy się z czymś takim brudnym, nieprzyjemnym, mimo że powstało dużo nowych osiedli i miejscami jest tam naprawdę pięknie :) świetnie pokazałeś tę szaroburą część tego miasta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze staram się pokazywać pewne kontrasty, czasem w odrębnych postach, czasem w tych samych. Z pewnością nie moim zamiarem jest koloryzowanie rzeczywistości tylko spojrzenie nań w miarę obiektywne :)

      Usuń
  2. Bytom ma bardzo podobne problemy do Łodzi, mogłyby te dwa miasta współpracować i wymieniać się doświadczeniami w rozwiązywaniu tych problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oba miasta mają w niedalekiej przyszłości podlegać ogromnym unijnym programom rewitalizacyjnym, choć podejrzewam, że w dużej mierze skończy się to na dyskusjach.

      Usuń