poniedziałek, 23 listopada 2015

Gliwickie rogale - czyli rzecz o nieźle sprzedanym pomyśle

Było to roku pańskiego 1683. Potężna husaria króla Jana III Sobieskiego, zdążająca na odsiecz oblężonemu, przez Turków Wiedniowi, tej pewnej nocy, biwakowała na polach szobiszowickich pod Gliwicami. Dzień wcześniej nieco pobieżnego przeglądu wojsk dokonał sam monarcha, przesiadłszy się z karocy na konia. A łącznie to było kilkadziesiąt tysięcy chłopa.  
Sam zaś polski król spędził najbliższą noc w ówczesnym klasztorze Franciszkanów (sprowadzeni z Ołomuńca), przy kościele p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego, w Gliwicach. Zaiste, było to niemałe wydarzenie dla dość prowincjonalnego miasta. Naoczny świadek tamtych wydarzeń, francuski kronikarz Francois d’Alerac odnotował ze zdumieniem, że jeszcze nigdy żaden monarcha nie spotkał się z tak entuzjastycznym przyjęciem ze strony ludu (...), co król polski ze strony poddanych cesarza. Nie zabrakło gości z innych miejscowości w tym górnośląskiego duchowieństwa. Wielu mieszkańców - zwłaszcza bogaci mieszczanie - pragnęło przygotować specjalne podarki dla króla oraz jego świty. Co jeden zechciał się przypodobać. Wtem na arenie dziejów pojawił się pewien piekarz. 


Gliwicka starówka to dziś modne miejsce spotkań. Owalnicowy układ urbanistyczny wyraźnie wskazuje na średniowieczne pochodzenie miasta - miasta, które obfituje w wartościowe zabytki. Na fotografii ratusz.
Cwany to ponoć był chłopina. Tak się też składało, że akurat zdawał egzamin przed starszymi z cechu, na majstra. Jego pomysł miał być jego przepustką do rychłego ukręcenia własnego rzemiosła a jak byśmy dziś powiedzieli kolokwialnie – biznesu. Pomysł był prosty – to pieczywo w kształcie półksiężyca, prędko i żartobliwie przezwane rogalem. Przyszły mistrz fachu zapragnął ów specjał także przedłożyć samemu królowi, niejako przy okazji dorabiając całą ideologię – a może ten zamysł miał miejsce już na samym początku?


Fragment skweru pod Zamkiem Piastowskim (tu niewidoczny), w tle wieża katedry p.w. św. Piotra i Pawła. 
 
Tak się bowiem składa, iż rogale miały także za zadanie symbolizować półksiężyc, ważny symbol, pod którym przecież walczyli Muzułmanie. Wypieki owe następnie miały zostać „pożarte” przez samą polską armię oraz monarchę, co też miało zwiastować rychłe zwycięstwo i pogrom nieprzyjaciela. I tak też, jak nas uczy historia, stało się. Kwestią nierozwiązaną niech pozostanie "legendarny" wpływ pieczywa na wynik potyczki...


Ulica Raciborska - pierwotnie zwieńczona średniowieczną bramą miejską. W tle wieża kościoła Wszystkich Świętych. 

Zanim to miało nastąpić wpierw należało całą noc pracować, w sile wszystkich gliwickich piekarzy, aby wypiec dostateczną ilość rogali dla polskiej armii, którą nakarmiono dnia następnego. Pomysł dość smacznych, o nowatorskim kształcie wypieków, przypadł do gustu wpierw komisji egzaminacyjnej, potem miejskim rajcom aż w końcu samemu królowi, słynącego ponoć z zamiłowania do dobrej kuchni. I mimo, że na naszego piekarza już czekał patent mistrzowski to jednak król Sobieski postanowił owego majstra wcielić do swej ekipy kwatermistrzowskiej aby odtąd regularnie wypiekał dla jego armii „półksiężyce”.
W ten oto sposób w Gliwicach miano wynaleźć popularne rogaliki, które dziś w międzyczasie dnia powszedniego, chrupiemy. Zapewne trochę legendy, trochę faktów. Zaś w jakich proporcjach – niech nam to już wyobraźnia podpowie. 


Ulica Szkolna, w tle wieża ratuszowa, z popsutym póki co zegarem, zwykle odmierzającym powolne zmiany tutejszej starówki.

1 komentarz:

  1. Ciekawa relacja i zachęcająca do wizyty w Gliwicach.
    Pozdrawiam :))))

    OdpowiedzUsuń