Są
takie miejsca na Śląsku gdzie nicość i bylejakość rzucają się w oczy jak mało
gdzie. I nie żebym robił tu komuś antyreklamę – ukazuję jedynie naszą
rzeczywistość, nierzadko tak szarą jak ulice skąpane deszczem i nieco na
przekór tak centralnym jak i lokalnym notablom, wbrew oficjalnej propagandzie
dobrobytu. Tak, tak, propaganda istniała odtąd, odkąd istniały odpowiednie ku
temu środki przekazu. Ale do rzeczy. Ostatnio byłem na wycieczce w Będzinie.
Będzin,
historyczne centrum Zagłębia to dziś średniej wielkości miasto (ok. 57 tysięcy
mieszkańców), niczym specjalnym się nie wyróżniające – no może poza
charakterystycznym zamkiem. Jednak wystarczy zejść kilkadziesiąt metrów w dół aby
odkrywać kolejne bastiony autentyczności tegoż starego przecież miasta –
paradoksalnie ta autentyczność bierze się z faktu kompletnej w mojej opinii
dekapitalizacji i zapomnienia tej części miasta. Dokładniej – będzińskiej
starówki. Zawsze wydawało mi się, że tam czas zatrzymał się w miejscu już dawno
temu…
Będziński zamek - główna ale nie jedyna atrakcja turystyczna miasta.
A
historia Będzina przecież zacna: miasto lokowane w 1358 roku na prawie magdeburskim, z
inicjatywy władającego wówczas miłościwie Kazimierza III Wielkiego. To ten który
wywindował po raz pierwszy (oraz w mej opinii jako jedyny polski władca w
historii) krainę naszą rodziną do rangi europejskiego mocarstwa. Zwykło się o
nim mówić chociażby o tym „który zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną”.
W przypadku Będzina mamy na myśli co najmniej zamek, mury miejskie oraz kościół.
Fragment starówki - ul. Rybna z widokiem z wieżę zamkową.
Będzin,
niemalże w całym swym okresie istnienia leżał na terenach polskich (choć był
miastem pogranicznym – dalej na zachód zaczynał się Śląsk a więc kraina będąca we
władaniu w zależności od rozmaitych historycznych fluktuacji – w rękach
czeskich, austriackich, czy tez niemieckich; notabene będzińska warownia powstała właśnie z powodu przebiegającej w okolicy przez stulecia granicy państwowej). Miasto cieszyło się rozmaitymi
przywilejami, nadawanymi przez kolejnych władców. Wnet wypełniło się
(oczywiście ograniczone pasem fortyfikacji oraz fos) szczelną miejską zabudową.
Co tu dużo mówić – miasto przez długi okres typowo żydowskie – u progu XX wieku Żydzi stanowili tu
ok. 80% ogółu mieszkańców – lecz ten barwny wątek zostawmy na inny post, kiedy
indziej (podobnie będzie m.in. ze wzgórzem zamkowym czy też pobliskimi
cmentarzem i kirkutem – wszelkie te zabytki zasługują na odrębne, dość
szerokie, opracowania).
Ul. Czeladzka. W głębi fragment bloku Szpitala Powiatowego.
Wiek
XIX – choć już pod rosyjskim zaborem – był jeszcze dość dobrym okresem
prosperity dla miasta, co dało wyraz chociażby w poprowadzeniu obok miasta
odnogi Ząbkowicko-Katowickiej słynnej drogi żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. A
nastąpiło to roku pańskiego 1859. To w XIX wieku rozwinął się okoliczny
przemysł oraz górnictwo węgla kamiennego. Wedle mojej opinii pierwotne, stare
miasto zaczęło upadać dopiero w XX wieku.
Fragment ul. Czeladzkiej. Na pierwszym planie jedna z paru kamienic w stanie wskazującym na rychłą rozbiórkę.
W
okresie międzywojennym już dało się zauważyć pewne tendencje jeśli chodzi o
dekapitalizację tej przestrzeni. W latach 30. miasto na dobre zaczęło się
rozwijać na linii pomiędzy Starym Miastem a nowym dworcem kolejowym z 1931 roku,
wypełniając się tym samym nowoczesną, modernistyczną zabudową tamtych lat. Po II WŚ było
już tylko gorzej. Wiele nieremontowanych oraz zdewastowanych m.in. przez szkody
górnicze kamienic w końcu należało wyburzyć. Ludzi i tak przesiedlono do nowo
powstających, byle jakich jak sam PRL, blokowisk, często gęsto daleko od
Śródmieścia wraz z licznymi brakami w infrastrukturze. A na deser – w ramach usprawnienia komunikacji kołowej w Zagłębiu
utworzono nową jakże ogromną (oraz niepraktyczną jeśli chodzi o niektóre
zastosowane rozwiązania – typowa megalomania tzw. dekady Gierka) dwujezdniową
arterię. Gdy się na to wszystko patrzy aż ciężko uwierzyć, że miejscu gdzieś
dziś zasuwają dziesiątki samochodów oraz tramwajów – jeszcze sto lat temu
mogliśmy odnaleźć sympatyczny, gwarny Rynek. Zdaje się, że ta stara,
urbanistyczna tkanka, została bezsensownie i celowo (tak rozumiano rewitalizację w PRL - stare wyburzyć za wszelką cenę no bo przecież idzie nowe) przeorana trasą szybkiego
ruchu, tym samym na zawsze zaprzepaszczając szansę jakiejkolwiek, naprawdę sensownej
rewitalizacji tutejszych przestrzeni.
Aleje Hugo Kołłątaja w pełnej okazałości. Aż trudno uwierzyć, że widoczne w tle kamienice kiedyś stały przy Rynku. Za nimi wystaje wieża kościoła p.w. św. Trójcy, jesienią 2014 roku będąca w generalnym remoncie. Samą trasą zasuwa tramwaj na linii 28 relacji Dąbrowa Górnicza - Będzin Zajezdnia.
Gdzieś na starówce...
Rybny Rynek - jeden z dwóch placów miejskich dawnego średniowiecznego Będzina. Co jak co, ale ten amerykański pick-up nadaje więcej kolorytu temu placykowi ;)
Sam
zresztą nie miałbym chyba pomysłu na ten skrawek ziemi, czasem sprawiający
wrażenie kompletnie zapomnianego przez Boga. Współczesne centrum Będzina to dziś zupełnie
inne ulice – m.in. reprezentacyjna ulica Małachowskiego – ale czy to zwalnia nas z
pewnej odpowiedzialności z zadbania o historię? A moim zdaniem, każdy kamień
będzińskiej starówki, mógłby nam (oczywiście w przenośni) opowiedzieć jakąś ciekawą
historię. Nawet w sąsiedniej, małej (ok. 34 tysięcy mieszkańców) Czeladzi poradzono
sobie częściowo z tym problemem, czego wyrazem jest konsekwentna rewitalizacja
tamtejszego Starego Miasta. Jednakże w tym końcowym wywodzie da się zauważyć
pewne różnice. Po pierwsze Czeladź w przeciwieństwie do Będzina na dobrą sprawę
nie ma żadnej innej alternatywy jeśli chodzi o „Śródmieście bis”. Po drugie jednak – przyszła trasa szybkiego
ruchu, budowana w latach 70. XX wieku – jednak ominęła łukiem czeladzką
starówkę…
To problem wielu miast w Polsce - zdekapitalizowane najstarsze części miast, celowo zasiedlane lumpami przez władze w PRL-u.
OdpowiedzUsuńChyba masz rację - chodziło o to, by jak najbardziej zwykłym ludziom obrzydzić kamienice dziewiętnastowieczne.
Tworzenie żulerskich dzielnic to domena raczej III RP. W PRL po prostu cały front budowlany przeniesiono na blokowiska, zapominając o starych dzielnicach.
OdpowiedzUsuńNie znam przypadku, żeby w III RP stworzyła się jakaś żulerska dzielnica z dzielnicy, która wcześniej była normalna. A znam kilka przypadków, że w PRL-u władze miejskie (w różnych miastach) przenosiły rodziny patologiczne, niepłacące czynszu i wszystkich, którzy im nie pasowali, do starych XIX-wiecznych kamienic, których oczywiście od 1945 w ogóle nie remontowały.
Usuń