piątek, 20 marca 2015

Mały ceglany świat w wielkim lesie - czyli rzecz o tym, skąd mogliśmy mieć papier



Dziś wyjadę za granicę. Za umowną granicą tegoż bloga. W końcu miał on być tylko i wyłącznie o aglomeracji. No ale w końcu od reguły są nieraz czynione wyjątki, tak mimowolnie. Dziś wpis industrialny. Ciężko powiedzieć co mnie do tego skłoniło. Brak prawdziwych ruin, ksiutów jak ja to zwę, w aglomeracji Katowickiej? Chęć pokazania, że w okolicach istnieją inne zacne miejscówki? Zapewne to i to – tak czy owak, dziś wpis gościnny; zadecydowałam, że raz na jakiś czas coś podobnego „popełnię” na moim skromnym blogu, o tematyce rzekomo odgórnie ustalonej. Dziś Kalety.




Chodzi o miasteczko w powiecie tarnogórskim (prawa miejskie z 1951 roku) wśród gęstych lasów, pozostałości po śląskich pra-puszczach. W pewnym oddaleniu od wielkiego świata. To co najciekawsze i przez lata stanowiące o charakterze miejscowości (przynajmniej w moim mniemaniu) to tutejszy zakład – nieczynne zakłady papierniczo-celulozowe. Po prostu papiernia. 




Fabryka celulozy istniała tu od 1884 roku a zbudował ją hrabia Henckel Guido von Donnersmarck. Ten sam, na którego majątek składało się kilkadziesiąt innych zakładów, hut i kopalń Górnego Śląska i który siłą rzeczy przewijał się i będzie to czynił na kartach mego bloga. Fabryka powstała tuż obok poprowadzonej podówczas linii kolejowej z Tarnowskich Gór do Kluczborka. Oba wydarzenia stały się dobrym impulsem do rozwoju małej osady pośrodku lasów. Papiernię z kolei uruchomiono dopiero w 1899 roku. 



 
W czasach II RP, najważniejsza fabryka papieru i celulozy w regionie, obok zakładu z Czułowa pod Katowicami. W czasach Polski ludowej nadal funkcjonująca, mimo powstania dużych ośrodków przemysłu papierniczego w pasie polskich pojezierzy. Ostatecznie przegrała walkę o byt w 1994 roku.


 
Przez lata zapomniana, może prócz amatorów złomu, taniej, lichej cegły oraz fanów tzw. urbexu. Dziś staje się powoli areną ostatecznej walki. Wielkie, paskudne buldożery ostatecznie rozrywają na pół stary świat, który stworzył tę miejscowość oraz tamtych ludzi.








Gdzieś daleko niknąca za horyzontem nasza gwiazda dzienna oświetla słabymi promykami pewną historię, która, kto wie, może zniknąć już pod osłoną najbliższej nocy.
 

poniedziałek, 9 marca 2015

Ewangelicy w Chorzowie



Czasem brakuje mi pewnego fotograficznego natchnienia, które by mnie porwało do działań pozbawionych jakichkolwiek znamion planowania. Odkąd pamiętam, większość moich wyjść była nieprzypadkowa, celowa i uporządkowana. Dlatego też gdy ujrzałem z okien tramwaju miejsce, będące dziś tematem postu, nie zawahałem się sekundy by szybko wybiec z wozu. Wtedy dysponowałem wszystkim: sprzętem, chwilą czasu dla siebie oraz spontanicznym natchnieniem. Nie planowałem tego toteż nie wiedziałem dokładnie co zastanę na miejscu. 

Cmentarz parafii ewangelickiej w Chorzowie, a dokładniej w historycznej części zwanej Królewską Hutą, był na szczęście otwarty. Z tego co mi wiadomo przez pół roku kościół jest zamknięty, nie jestem pewien jak sytuacja ma się z nekropolią. Właściwe życie parafii protestanckiej w mieście toczy się wokół większej świątyni, usytuowanej w centrum miasta.





To jedna z tych okolic w aglomeracji gdzie rozpoczynała się historia – pierwsze domy dla robotników, największa i najnowocześniejsza huta żelaza na kontynencie już od 1802 roku, formujące się nieco ospale miasto Królewska Huta – od 1934 roku Chorzów. Tak więc fabryczna miejscowość rosła w siłę a do zakładów przybywała z czasem cała rzesza wykwalifikowanych pracowników, przemysłowców oraz inżynierów, z głębi Prus oraz reszty zachodniej Europy – prawie wyłącznie ewangelicy. Stali w pewnej opozycji do ludności miejscowej oraz przybywających z ziem polskich za chlebem, przyszli robotnicy górnośląskiego przemysłu – ci zazwyczaj byli katolikami. 




Cmentarz założono w 1820 roku, na gruntach ofiarowanych przez zarząd huty, stojącą do dziś po sąsiedzku, po drugiej stronie ulicy Metalowców. To cmentarz jakbyśmy powiedzieli ekumeniczny – przez lata służył na równi ewangelikom oraz katolikom. Świątynię pw. Elżbiety z kolei poświęcono w 1844 roku. Prezentuje typowy wystrój zarówno samej budowli jak i wnętrz, charakterystyczny dla protestanckich kościołów – proste w formie bryły, unikanie wszelkich zdobień. To coś co niepodobne dla rzymskiego katolicyzmu, który przyzwyczajał nas do przepychu, od niepamiętnych wprost czasów. A wokół budowli, multum nagrobków, z których garść pamięta jeszcze XIX wiek. Pamiętających tamtych ludzi, którzy tworzyli potwornie industrialny Górny Śląsk, świat, który umiłował sobie równocześnie etos pracy, religię oraz sztywne podziały klasowo-społeczne, w którym każdy z założenia doskonale znał swoje miejsce w szeregu.