wtorek, 25 listopada 2014

Gdzie czas się wlecze - na będzińskiej starówce



Są takie miejsca na Śląsku gdzie nicość i bylejakość rzucają się w oczy jak mało gdzie. I nie żebym robił tu komuś antyreklamę – ukazuję jedynie naszą rzeczywistość, nierzadko tak szarą jak ulice skąpane deszczem i nieco na przekór tak centralnym jak i lokalnym notablom, wbrew oficjalnej propagandzie dobrobytu. Tak, tak, propaganda istniała odtąd, odkąd istniały odpowiednie ku temu środki przekazu. Ale do rzeczy. Ostatnio byłem na wycieczce w Będzinie. 

Będzin, historyczne centrum Zagłębia to dziś średniej wielkości miasto (ok. 57 tysięcy mieszkańców), niczym specjalnym się nie wyróżniające – no może poza charakterystycznym zamkiem. Jednak wystarczy zejść kilkadziesiąt metrów w dół aby odkrywać kolejne bastiony autentyczności tegoż starego przecież miasta – paradoksalnie ta autentyczność bierze się z faktu kompletnej w mojej opinii dekapitalizacji i zapomnienia tej części miasta. Dokładniej – będzińskiej starówki. Zawsze wydawało mi się, że tam czas zatrzymał się w miejscu już dawno temu…


Będziński zamek - główna ale nie jedyna atrakcja turystyczna miasta.

A historia Będzina przecież zacna: miasto lokowane w 1358 roku na prawie magdeburskim, z inicjatywy władającego wówczas miłościwie Kazimierza III Wielkiego. To ten który wywindował po raz pierwszy (oraz w mej opinii jako jedyny polski władca w historii) krainę naszą rodziną do rangi europejskiego mocarstwa. Zwykło się o nim mówić chociażby o tym „który zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną”. W przypadku Będzina mamy na myśli co najmniej zamek, mury miejskie oraz kościół. 



Fragment starówki - ul. Rybna z widokiem z wieżę zamkową. 

Będzin, niemalże w całym swym okresie istnienia leżał na terenach polskich (choć był miastem pogranicznym – dalej na zachód zaczynał się Śląsk a więc kraina będąca we władaniu w zależności od rozmaitych historycznych fluktuacji – w rękach czeskich, austriackich, czy tez niemieckich; notabene będzińska warownia powstała właśnie z powodu przebiegającej w okolicy przez stulecia granicy państwowej). Miasto cieszyło się rozmaitymi przywilejami, nadawanymi przez kolejnych władców. Wnet  wypełniło się (oczywiście ograniczone pasem fortyfikacji oraz fos) szczelną miejską zabudową. Co tu dużo mówić – miasto przez długi okres typowo żydowskie – u progu XX wieku Żydzi stanowili tu ok. 80% ogółu mieszkańców – lecz ten barwny wątek zostawmy na inny post, kiedy indziej (podobnie będzie m.in. ze wzgórzem zamkowym czy też pobliskimi cmentarzem i kirkutem – wszelkie te zabytki zasługują na odrębne, dość szerokie, opracowania). 




Ul. Czeladzka. W głębi fragment bloku Szpitala Powiatowego.  

Wiek XIX – choć już pod rosyjskim zaborem – był jeszcze dość dobrym okresem prosperity dla miasta, co dało wyraz chociażby w poprowadzeniu obok miasta odnogi Ząbkowicko-Katowickiej słynnej drogi żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. A nastąpiło to roku pańskiego 1859. To w XIX wieku rozwinął się okoliczny przemysł oraz górnictwo węgla kamiennego. Wedle mojej opinii pierwotne, stare miasto zaczęło upadać dopiero w XX wieku. 


Fragment ul. Czeladzkiej. Na pierwszym planie jedna z paru kamienic w stanie wskazującym na rychłą rozbiórkę. 


W okresie międzywojennym już dało się zauważyć pewne tendencje jeśli chodzi o dekapitalizację tej przestrzeni. W latach 30. miasto na dobre zaczęło się rozwijać na linii pomiędzy Starym Miastem a nowym dworcem kolejowym z 1931 roku, wypełniając się tym samym nowoczesną, modernistyczną zabudową tamtych lat. Po II WŚ było już tylko gorzej. Wiele nieremontowanych oraz zdewastowanych m.in. przez szkody górnicze kamienic w końcu należało wyburzyć. Ludzi i tak przesiedlono do nowo powstających, byle jakich jak sam PRL, blokowisk, często gęsto daleko od Śródmieścia wraz z licznymi brakami w infrastrukturze. A na deser – w ramach usprawnienia komunikacji kołowej w Zagłębiu utworzono nową jakże ogromną (oraz niepraktyczną jeśli chodzi o niektóre zastosowane rozwiązania – typowa megalomania tzw. dekady Gierka) dwujezdniową arterię. Gdy się na to wszystko patrzy aż ciężko uwierzyć, że miejscu gdzieś dziś zasuwają dziesiątki samochodów oraz tramwajów – jeszcze sto lat temu mogliśmy odnaleźć sympatyczny, gwarny Rynek. Zdaje się, że ta stara, urbanistyczna tkanka, została bezsensownie i celowo (tak rozumiano rewitalizację w PRL - stare wyburzyć za wszelką cenę no bo przecież idzie nowe) przeorana trasą szybkiego ruchu, tym samym na zawsze zaprzepaszczając szansę jakiejkolwiek, naprawdę sensownej rewitalizacji tutejszych przestrzeni. 




Aleje Hugo Kołłątaja w pełnej okazałości. Aż trudno uwierzyć, że widoczne w tle kamienice kiedyś stały przy Rynku. Za nimi wystaje wieża kościoła p.w. św. Trójcy, jesienią 2014 roku będąca w generalnym remoncie. Samą trasą zasuwa tramwaj na linii 28 relacji Dąbrowa Górnicza - Będzin Zajezdnia.  




Gdzieś na starówce...



Rybny Rynek - jeden z dwóch placów miejskich dawnego średniowiecznego Będzina. Co jak co, ale ten amerykański pick-up nadaje więcej kolorytu temu placykowi ;)

Sam zresztą nie miałbym chyba pomysłu na ten skrawek ziemi, czasem sprawiający wrażenie kompletnie zapomnianego przez Boga. Współczesne centrum Będzina to dziś zupełnie inne ulice – m.in. reprezentacyjna ulica Małachowskiego – ale czy to zwalnia nas z pewnej odpowiedzialności z zadbania o historię? A moim zdaniem, każdy kamień będzińskiej starówki, mógłby nam (oczywiście w przenośni) opowiedzieć jakąś ciekawą historię. Nawet w sąsiedniej, małej (ok. 34 tysięcy mieszkańców) Czeladzi poradzono sobie częściowo z tym problemem, czego wyrazem jest konsekwentna rewitalizacja tamtejszego Starego Miasta. Jednakże w tym końcowym wywodzie da się zauważyć pewne różnice. Po pierwsze Czeladź w przeciwieństwie do Będzina na dobrą sprawę nie ma żadnej innej alternatywy jeśli chodzi o „Śródmieście bis”.  Po drugie jednak – przyszła trasa szybkiego ruchu, budowana w latach 70. XX wieku – jednak ominęła łukiem czeladzką starówkę…